W serii ostatnich analiz starałem się pokazać, że modelowo obecna faza cyklu koniunkturalnego bardzo sprzyja polskiemu rynkowi akcji. Rekordowo niskie stopy procentowe plus pierwsze oznaki wychodzenia gospodarki z cyklicznego dołka – w przeszłości to była recepta na hossę na GPW. Dlaczego zatem, zamiast ustanawiać wielomiesięczne maksima, WIG w tym roku jest na minusie? Jedna z przyczyn to z pewnością obawy przed demontażem OFE – rząd pod hasłem „reformy" systemu emerytalnego od wielu miesięcy funduje inwestorom dużą niepewność co do sposobu wyprowadzenia pieniędzy do ZUS. Jeśli wygra któryś ze scenariuszy związanych z dużym odpływem środków OFE, to będziemy mieli zapewnioną podaż akcji na lata. Do tych czynników typowo lokalnych dochodzi w tym roku czynnik globalny – słabość rynków wschodzących. Właśnie tej kwestii warto się przyjrzeć dokładniej. Irytująca niechęć globalnych inwestorów do polskich akcji nie jest przypadkiem, kiedy spojrzymy na kluczowe rynki wschodzące, takie jak Chiny czy Brazylia. Na tamtejszych giełdach panuje regularna bessa. Oczywiście nie wszystkie rynki wschodzące są tak słabe, ale zbiorczy indeks MSCI Emerging Markets potwierdza, że średnio rzecz biorąc, koniunktura pozostawia wiele do życzenia. Indeks ten w ostatnich miesiącach „zawinął" w kierunku dołka z 2011 r.
Czy jest tanio?
W tej sytuacji pojawia się kluczowe pytanie: jak długo jeszcze rynki wschodzące będą razić słabością? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie, zacznijmy od wykresu porównującego zmiany indeksów MSCI w dłuższym okresie.
To, co od razu rzuca się w oczy na wykresie wskaźnika siły relatywnej (oblicza się go, dzieląc przez siebie wartości indeksów), to wielki, długofalowy cykl. O ile w latach 1988–1994 oraz 2001–2010 rynki wschodzące były mocne w porównaniu z rozwiniętymi, o tyle pomiędzy tymi okresami raziły słabością, a powodem były rozmaite kryzysy finansowo-gospodarcze przetaczające się niczym plaga przez te kraje (m.in. kryzys azjatycki i rosyjski).
Analiza tego wykresu nie prowadzi do optymistycznych wniosków. Skoro cykl miał dotąd tak regularny kształt, to spadek wskaźnika siły relatywnej trwający od jesieni 2010 r. może stanowić dopiero początek kłopotów rynków wschodzących. Końca cyklu spadkowego można upatrywać dopiero wraz ze zniżką wskaźnika do dołków z lat 1998–2001. Innymi słowy, z wykresu wynika, że zdecydowanie za wcześnie, by powiedzieć „kupuj rynki wschodzące". To oczywiście nie jest dobra wiadomość dla polskiego rynku akcji, który w najlepszym scenariuszu skazany byłby na dryfowanie pomiędzy bessą na „emerging markets" i ewentualną kontynuacją hossy na Wall Street.
Takiego scenariusza nie da się wykluczyć, choć jednocześnie istnieją pewne argumenty przemawiające za tym, że cykl słabości rynków wschodzących jest już znacznie bardziej zaawansowany, niż wynikałoby to z wykresu wskaźnika siły relatywnej. Jeśli w miejsce bezwzględnej wartości indeksów MSCI przyjmiemy wskaźniki wyceny, to wnioski okazują się nieco inne. Według analityków banku J.P. Morgan wskaźnik cena/zysk dla akcji z rynków wschodzących (bazujący na zyskach prognozowanych na najbliższe 12 miesięcy) jest już o ok. 30 proc. niższy od wartości C/Z dla rynków rozwiniętych.