Wciąż nie jest pewne, czy kiedykolwiek dojdzie do spotkania amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa i przywódcy Korei Północnej Kim Dzong Una.Trump je odwołał, ale Korea Północna deklaruje, że chce negocjować. Jasnym dla wszystkich jest to, że to Pjongjang jest stroną, która może stracić więcej, jeśli dojdzie do fiaska zbliżenia z USA. Doprowadzi to do zaostrzenia sankcji i podwyższenia presji na komunistyczny reżim. Jeśli jednak Korea Płn. poszłaby na ustępstwa, mogłaby liczyć na ekonomiczne korzyści. – Jeśli Korea Północna podejmie śmiałe działania prowadzące do denuklearyzacji, to USA wspólnie ze swoimi południowokoreańskimi przyjaciółmi będą gotowe, by pracować z Koreą Północną w celu budowania ekonomicznej prosperity – zapewniał na początku maja Mike Pompeo, amerykański sekretarz stanu. Jeśli Kim Dzong Un wybierze ten drugi wariant, zaowocuje to szerokim zbliżeniem gospodarczym między Koreą Północną i Południową. Czy mógłby być to pierwszy krok w stronę zjednoczenia Półwyspu?
Korzyści i koszty reunifikacji
Jak na razie dwa kraje zamieszkane przez ten sam naród dzieli ogromna ekonomiczna, społeczna i mentalna przepaść. PKB na głowę w Korei Płd. (bez uwzględnienia siły nabywczej) sięga, według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego, 32 tys. USD. Korea Płd to państwo nie tylko zamożne, ale znajdujące się w światowej awangardzie technologicznej. Tymczasem, według szacunków banku UBS, PKB na głowę w Korei Północnej wynosi zaledwie 648 USD. Północnokoreańskie statystyki gospodarcze są trudno dostępne, a przy tym mało wiarygodne, ale wszyscy eksperci zgadzają się w tym, że komunistyczna Korea to państwo pod wieloma względami zacofane gospodarczo i technologicznie. Jego struktura społeczna zmieniała się co prawda w ostatnich latach, a władze przymykały oczy na rozwijający się drobny, prywatny handel, ale nadal jest to de facto państwo podzielone kastowo (uprzywilejowana nomenklatura i niewolniczy lud). Lata izolacji sprawiły zaś, że nawet używany na Północy język koreański zaczął się różnić od tego z Południa. Próba zjednoczenia obydwu państw koreańskich byłaby więc skokiem na głęboką wodę.
Czy zjednoczenie Korei ma jednak w ogóle sens ekonomiczny? Przykłady Chin i Wietnamu wyraźnie pokazują, że już samo poluzowanie kontroli państwa komunistycznego nad gospodarką (nawet bez wprowadzania demokracji) może prowadzić do boomu gospodarczego. Niektórzy eksperci podejrzewają więc, że gdyby uwolnić przedsiębiorczą energię Koreańczyków z Północy, to przyniosłoby podobne skutki. Np. w 2009 r. analitycy Goldman Sachs pisali, że zjednoczona Korea w ciągu 30–40 lat prześcignęłaby pod względem wielkości PKB Niemcy, Francję i Japonię. Obecnie Korea Południowa znajduje się na 11. miejscu pod względem nominalnego PKB. Uplasowała się między Kanadą a Rosją. Analitycy Brookings Institution w raporcie z zeszłego roku wskazują zaś, że gdyby został zrealizowany scenariusz stopniowego, pokojowego zbliżenia ekonomicznego pomiędzy obiema Koreami, to północnokoreański PKB rósłby w tempie wynoszącym 10–15 proc. rocznie. W 2040 r. gospodarka Korei Północnej byłaby cztery razy większa niż obecnie.
Nie zapominajmy jednak, że zjednoczenie dwóch państw o odmiennych systemach gospodarczych niesie ze sobą również duże koszty. Przykładem na to są Niemcy. Choć w tereny dawnego NRD wpompowano przez ostatnie ćwierć wieku ogromne pieniądze, to nadal mocno odstają pod względem gospodarczym od zachodnich landów Niemiec. O ile zaś w 1989 r. RFN była cztery razy ludniejsza od NRD, o tyle obecnie Republika Korei ma tylko dwa razy więcej ludności niż Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna. Różnice w poziomie życia ludności są zaś o wiele większe niż w przypadku obu państw niemieckich. Analitycy Eurizon SLJ Asset Management szacują. że Korea Północna wymagałaby pomocy finansowej wartej 2 bln USD w ciągu dziesięciu lat. „Możemy przyjąć dla uproszczenia, że USA, Chiny, Japonia i Korea Południowa podzieliłyby koszty równo po 500 mld USD" – piszą eksperci tej firmy. A co jeśli Chiny, Japonia i USA nie będą chciały się dołożyć do tego interesu? Politycy i biznesowi potentaci z Seulu również mogą uznać, że koszt reunifikacji jest dla nich za duży. Raczej trudno się też spodziewać, by Kim Dzong Un ryzykował utratę władzy, przywilejów, boskiego statusu i pewnie też życia, uruchamiając ryzykowny proces zjednoczeniowy.
Powrót do Kaesong
Zjednoczona Korea to kąsek tak duży, że elity przywódcze z Seulu i Pjongjangu nie byłyby w stanie go połknąć. Mogą za to sięgnąć po mniejszy, ale smaczny kęs – normalizację stosunków.