Ostatnie tygodnie obfitowały w informacje na temat nakładania przez Stany Zjednoczone kolejnych ceł na produkty z innych gospodarek. W odwecie cła na wybrane amerykańskie towary nałożyły Chiny czy Unia Europejska. – Żyjemy w niepewnych czasach, ponieważ przez ostatnie dziesięciolecia pewne było to, że Stany Zjednoczone w pełni połączyły się z otwartymi rynkami i wolnym handlem – skomentował dla CNBC Philip Hammond, kanclerz skarbu Wielkiej Brytanii. Teraz to się jednak zmienia.
Najpoważniejszy wydaje się konflikt na linii USA–Chiny. Obroty między obiema gospodarkami wyniosły w 2016 r. 550 mld dolarów i była to największa dwustronna wymiana handlowa na świecie. 18 proc. amerykańskiego importu pochodzi z Chin, natomiast USA eksportują 8 proc. towarów do Chin. W tym tygodniu Donald Trump ma ogłosić plany zmierzające do ograniczenia chińskich inwestycji w sektor technologiczny w USA. Taryfy na chińskie towary mają wejść w życie 6 lipca.
Czytaj także: Długa republikańska tradycja protekcjonizmu
– Poważna konfrontacja światowego handlu prawdopodobnie popchnie Stany Zjednoczone i resztę świata na skraj recesji – przekonuje Michelle Meyer, amerykańska ekonomistka z Bank Of America Merrill Lynch. Twierdzi również, że prawdopodobieństwo wybuchu wojny handlowej stale rośnie.
Przewidywanie są następujące: najpierw firmy odczują wyższe koszty związane z wprowadzeniem taryf. Następnie zetkną się z problemem niedoboru potrzebnych materiałów. W konsekwencji będą zmuszone drastycznie ciąć koszty. Problemem są obawy na temat polityki handlowej, które mogą powodować spadek liczby inwestycji, w efekcie hamując wzrost gospodarczy w wielu krajach. Niepewność widać np. w Niemczech, które w dużej mierze opierają się na eksporcie. Indeks Ifo, który spadł kolejny miesiąc z rzędu pokazuje obawy u naszych wschodnich sąsiadów.