Stwierdzenie, że proces sądowy w sprawie GetBacku i byłego prezesa firmy Konrada Kąkolewskiego się rozkręca, z pewnością byłoby dużym nadużyciem. Faktem jednak jest to, że w piątek odbyła się kolejna rozprawa, podczas której Kąkolewski składał wyjaśnienia przed Sądem Okręgowym w Warszawie.
Były szef GetBacku już wcześniej mówił wprost, że nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów. W piątek powtórzył to po raz kolejny. Usłyszeć można było także tezy, które wygłaszał – również na łamach „Parkietu" – prawie cztery lata temu, kiedy to afera wybuchała. Mówiąc krótko: wina za straty, jakie ponieśli obligatariusze i akcjonariusze spółki, leży po stronie innych osób.
Czytaj więcej
Prokuratura Regionalna w Warszawie skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko czterem byłym członkom zarządu GetBacku oraz siedmiu innym osobom, kończąc tym samym jeden z wątków śledztwa dotyczącego tzw. afery GetBacku – podano we wtorkowym komunikacie.
– Obligacje GetBacku były dobre zarówno dla samej firmy, jak i dla obligatariuszy – przekonywał Kąkolewski. Były szef spółki zaprzeczał, że firma miała lukę płynności – mimo że wskazywała na to m.in. Komisja Nadzoru Finansowego w swoich raportach. Z jego strony padały także i mocniejsze określenia. Mówił chociażby o wyprowadzeniu i kradzieży pieniędzy GetBacku. – Ludzie poniesili szkodę dlatego, że GetBack nie spłacił obligacji, a stało się tak ze względu na wyprowadzenie pieniędzy przez głównego akcjonariusza spółki. Ukradziono im te pieniądze już po moim zatrzymaniu – mówił Kąkolewski.
Nie brakowało także dobrze znanych stwierdzeń, że zależy mu na tym, aby poszkodowani w aferze odzyskali utracone pieniądze.