Światowa gospodarka będzie poruszała się w 2025 r. w rytm tego, co będzie mówił i będzie stanowił Donald Trump, czy też będzie uzależniona od innych wydarzeń, ludzi, słów?
Jak najbardziej w rytm Donalda Trumpa, ale nie tego, co będzie mówił, a tego, co będzie robił. To widać dość wyraźnie, że wszyscy czekają na to, co z tego, co Donald Trump mówi, to on rzeczywiście zrobi, w szczególności jeśli chodzi o nakładanie nowych ceł. Jeśli wziąć za pewnik to, co mówi amerykański prezydent i że wszystkie zapowiedzi dotyczące ceł się ziszczą, to mamy wojnę handlową i grozi nam światowa recesja. Oczywiście, która prędzej czy później tak samo pogrąży USA. Większość uczestników tej globalnej gry zakłada jednak, że Donald Trump – choć na swój specyficzny sposób – jest racjonalny i że raczej mówimy o prowadzonych publicznie ostrych negocjacjach, a nie o rzeczywistych, planowanych działaniach. Chociaż z drugiej strony panuje powszechne przekonanie, że Donald Trump jest nieprzewidywalny, więc jeśli negocjacje się nie powiodą, to następną rzeczą może być sięgnięcie po przysłowiowy rewolwer. Nikt więc nie czuje się spokojny, ale wszyscy czekają na to, co rzeczywiście zrobią Stany Zjednoczone.
Patrząc na polską gospodarkę, widzi ją pan przez różowe okulary, czy jednak niebo jest zasłonięte chmurami?
Chmur jest dużo i jedna z nich wyraźnie największa. Pomijam oczywiście kwestie konfliktów, bezpieczeństwa i potencjalnych wojen handlowych, bo to oczywiste zagrożenia. Z drugiej strony dziś już nie można mówić, że czegoś nie będzie na 100 proc., bo w ciągu ostatnich lat pojawiło się wiele czarnych łabędzi.
Największa chmura nad polską gospodarką to otoczenie, w którym się znajduje. Oto stała się jakaś tragedia w Niemczech. Nie chodzi tylko i wyłącznie o recesję, ale przede wszystkim o fundamentalne załamanie nastrojów. Niemcy z okresu przekonania o potędze swojej gospodarki i że są w stanie poradzić sobie ze wszystkimi problemami, wpadły w nastrój kryzysu i że nie ma żadnej nadziei na poprawę. Ten minorowy klimat zaczął się wraz z wybuchem wojny w Ukrainie, jakby rozpadła się im koncepcja dalszego rozwoju.
Ta koncepcja rozwoju rozpadła się wraz z upadkiem wzajemnych stosunków gospodarczych z Rosją.
To była część planu zachowania konkurencyjności między innymi dzięki dostawom tanich surowców energetycznych. I nagle wszystko legło w gruzach. Niemcy chyba już na dobre pogodziły się z tym, że z Rosji nie będą mieli taniej ropy i gazu, że cena energii będzie znacznie wyższa niż u konkurentów w Chinach. Do tego dochodzą problemy z pracownikami. Nie mam na myśli imigracji, bo wciąż jest wiele osób, które chciałyby mieszkać w Niemczech, ale osób wysoko wykwalifikowanych, które chciałyby tam pracować, jest dziś niewiele. Niemców oczywiście dołuje też ich polityka i pewien rozkład obecnego systemu. I do czasu, gdy klasa polityczna nie będzie w stanie znaleźć rozwiązania na wyciągnięcie gospodarki i nastrojów społecznych z dołka, trudno oczekiwać poprawy. A to przekłada się na naszą gospodarkę, bo przecież Niemcy są dla nas jednym z kluczowych partnerów handlowych.
Drugi ważny motor polskiej gospodarki – konsumpcja. Marcin Duma, szef IBRiS-u, stawia tezę, że jeżeli Polacy przez najbliższe miesiące będą z coraz większym zapałem wydawać pieniądze, to może to pomóc kandydatowi obozu rządzącego w wyborach prezydenckich.
Prognozuję, że konsumpcja będzie rosła. Nie będzie szalała, ale będzie dość solidnie wzrastała. I nie da się ukryć, że ludzie tak naprawdę oceniają stan gospodarki nie po wskaźniku PKB, tylko po dwóch, trzech, które są na bieżąco widoczne. To ceny, czyli inflacja, następnie poziom bezrobocia i płace. Biorąc pod uwagę naszą demografię, nic nie wskazuje na to, żeby miał być jakiś problem z płacami, one raczej będą cały czas rosły. Największy problem rządzący mają z cenami, który wynika trochę z nieracjonalności.
Nieracjonalności kogo?
Posłużę się przykładem Amerykanów, którzy mają pretensje do polityków nie o to, że ceny rosną, bo tempo inflacji już trochę wyhamowało. Ale o to, że jest drożyzna i że ceny nie spadają do wcześniejszych poziomów. Każdy musi zdać sobie sprawę z tego, że ceny w Polsce już nie wrócą do poziomu sprzed trzech lat. Wszyscy wiedzą, że za ich wzrost w głównej mierze odpowiadali poprzedni rządzący, czyli PiS. Większość jest jednocześnie przekonana, że za obecny poziom cen odpowiedzialność ponosi obecna władza, a politycy nie potrafią sobie poradzić z tym problemem. Otóż nikt na świecie nie potrafi poradzić sobie z tak postawionym problemem.
W jakim tempie będzie się rozwijała polska gospodarka w 2025 r.?
Prognozuję, że wzrost PKB wyniesie w tym roku między 2,5 a 3 proc.
Dość pesymistyczna prognoza.
Realistyczna, ale i w pewnym sensie optymistyczna, biorąc pod uwagę fakt, że jednak wciąż nie widać odwrócenia trendu w eksporcie. Ta prognoza bazuje również na założeniu, że konsumpcja będzie solidnie rosła i że jednak nastąpi przyspieszenie w inwestycjach.
Inflacja?
Inflacja zależy od tego, co będzie się działo na przykład z cenami ropy na świecie, ale pewnie wyniesie między 5 a 6 proc.
Stopy procentowe. Będzie w tym roku obniżka?
Nie, ponieważ inflacja nie jest pod kontrolą. Pomijam czynniki polityczne, które mogą wstrzymywać prezesa NBP Adama Glapińskiego przed obniżkami stóp procentowych, zwłaszcza przed wyborami. Mam wrażenie, że większość analityków uznała, iż inflacja będzie sama z siebie spadać. Otóż nie będzie, gdy płace rosną w tempie mniej więcej 10 proc. Jesteśmy krajem, któremu grozi ustabilizowanie się inflacji na poziomie niezadowalającym. Przecież 5 proc. to jest poziom, który nie pozwala traktować inflacji, jakby jej nie było.
Kurs złotego wobec najważniejszych walut.
Skupmy się na kursie wobec euro. Będziemy bardzo często na poziomie 4,30–4,40 złotego za euro. Możemy oczywiście obserwować osłabiania sięgające 10 proc., ale uśredniając, powinniśmy być na poziomach wspomnianych przez mnie.