Czy to najtrudniejsza decyzja w pana sportowo-biznesowym życiu?
Kiedy jesteś przez 18 lat głównym lub jednym z głównych sponsorów klubu, to tworzy się silna więź. Nie jestem tylko sponsorem, jestem dodatkowo prezesem klubu. Wielu pracowników spółek Grupy VIVE było zaangażowanych w ten sportowy projekt i dla nich to też była trudna decyzja. Przez ostatnich kilka lat osiągaliśmy dobre rezultaty, wszystko się spinało: wielkość wydatków i wartość reklamowa. Akurat w takim momencie muszę zrezygnować. To ciężki czas dla klubu, bo VIVE dawało duże pieniądze. Muszę jednak być odpowiedzialnym menedżerem, muszę być odpowiedzialny za ludzi. Klub kocham, ale jeszcze bardziej kocham moją firmę i biorę odpowiedzialność za pracowników.
Długo się pan zastanawiał?
Kiedy wybuchła epidemia i sklepy zostały zamknięte, to wiedziałem, że szybko pojawią się problemy z płynnością finansową. Straciliśmy dziesiątki milionów złotych utargu. Mamy teraz 14 tysięcy ton zapasów, musieliśmy wynająć więcej budynków, żeby gdzieś te ubrania przechowywać. Nie wiadomo, kiedy rynek się odbuduje. Jesteśmy w trudnej sytuacji, ale dzięki mojej fantastycznej załodze możemy przez to przejść. Wiele osób pracowało w tym trudnym czasie na urlopie bezpłatnym. Takie porozumienie podpisało 85 proc. załogi. Jeszcze do 15 lipca pracujemy tylko na 80 proc. czasu pracy, a przez to ludzie zarabiają mniej. Na każdym kroku podkreślam, jak bardzo jestem dumny z załogi. Przychodzą do pracy każdego dnia, a przecież epidemia jeszcze nie wygasła i wiele osób boi się o zdrowie. Czapki z głów przed moimi ludźmi. Mam nadzieję, że kiedyś będzie okazja, żeby im za to podziękować.
Obecną sytuację da się porównać do tego, kiedy spaliły się magazyny VIVE?