Po czwartym mistrzowskim tytule LeBron zyskał kolejny argument w rywalizacji z Jordanem. Ta dyskusja będzie napędzać NBA jeszcze długo. Podziały wśród kibiców są chyba równie głębokie jak w przypadku głosowania na republikanów albo demokratów i nie ma w tym przesady. Nie da się tak samo cenić Michaela Jordana i LeBrona Jamesa, a dla wielu fanów właśnie stosunek do polityki może być rozstrzygający.
Kiedy już brakuje argumentów czysto koszykarskich i zdanie, że Jordan wygrał wszystkie finały, w których grał, tylko zaostrza spór, to zawsze w zanadrzu jest argument, że LeBron jest mocno zaangażowany w walkę o prawa czarnoskórych mieszkańców USA, a za Jordanem ciągnie się słynne stwierdzenie, że „republikanie też kupują trampki".
I właśnie trampki mogą się stać kolejnym argumentem w dyskusji, kto jest lepszy. LeBron James zarabia na sprzedaży butów sygnowanych swoim nazwiskiem zdecydowanie najlepiej spośród grających obecnie zawodników. Daleko mu jednak do Jordana, który karierę ostatecznie zakończył niemal 20 lat temu. Obaj mają dożywotnie umowy z koncernem Nike, a były gwiazdor Chicago Bulls ma nawet w ramach koncernu własną markę i z podziwu godną konsekwencją ciągle wzmacnia jej pozycję.
Telewizja daje miliardy
Obecni koszykarze co roku pielgrzymują do Chin, które są jednym z najważniejszych rynków na świecie. Jordan nie odwiedza Państwa Środka, a i tak jego produkty na koniec maja 2019 roku (gdy kończy się rok podatkowy) zarobiły 3,19 mld dolarów, z których sam MJ dostał 130 mln. I tak jest co roku, a przecież pierwszy pięcioletni kontrakt z producentem sprzętu sportowego gwarantował mu ledwie 500 tys. dolarów rocznie. LeBron też nie ma się czego wstydzić na tym rynku, chociaż sprzedaż butów przyniosła mu w tym samym okresie „tylko" 32 mln dolarów.