No nie, tylko nie Polska!

Podobnie jak na innych rynkach postkomunistycznych, na polskim występuje mała płynność akcji firm notowanych na giełdzie, ale jednak znacznie większe, czasami kilkudziesięciokrotnie, spektrum spółek do inwestowania.

Aktualizacja: 06.02.2017 17:23 Publikacja: 30.09.2015 06:00

Tomasz Tarczyński, prezes, Opoka TFI

Tomasz Tarczyński, prezes, Opoka TFI

Foto: Archiwum

Pewnego sierpniowego dnia przychodzimy do pracy i dowiadujemy się, że w nocy Sejm uchwalił ustawę dotyczącą kredytów we frankach, która skutkuje ubytkiem wielu miliardów z kapitalizacji sektora bankowego. Innego dnia rano słyszymy wypowiedź posła partii opozycyjnej, że podatek bankowy będzie trochę niższy niż wcześniej proponowany. Po południu opinię wygłasza ważniejszy polityk partii opozycyjnej, że jednak nie będzie obniżony.

Tymczasem obecna władza wydaje się kalkulować, czy uda się przeciągnąć do wyborów kryzys w górnictwie bez wybuchu czy nie. A jeśli nie, to na które spółki spadnie „przywilej" ratowania tego sektora. Powoduje to, że kursy spółek energetycznych zagrożonych dokapitalizowaniem kopalni dynamicznie falują.

Kolejne dni i kolejne nowości. Oto nagłówek z Krynicy: „Po obniżeniu wieku uprawniającego do emerytury Beata Szydło chce debaty na temat systemu emerytalnego". Co chyba oznacza, że OFE mogą wkrótce stać się tylko wspomnieniem?

Dodatkowo u nas na giełdzie nie rośnie, a na Zachodzie hossa pełną parą. Przynajmniej do niedawna. W związku z tym dzwoni zarządzający do analityka biura maklerskiego i mówi: „Po co mi tu opowiadasz o polskich spółkach, jak tu się nie da inwestować. A w Niemczech taaaakie spółki technologiczne". Inwestorzy detaliczni uważają, że nie tylko w Niemczech. Saldo wpłat do funduszy akcji zagranicznych wyniosło w tym roku 2,5 miliarda złotych. Wpływy do funduszy akcji polskich miały wartość tylko 200 milionów złotych.

Nie będę naginał rzeczywistości i twierdził, że Polska jest kapitalnym miejscem do inwestowania. Co roku w naszej prezentacji o rynkach zwracamy uwagę chociażby na problem demografii, która długoterminowo będzie negatywnie wpływała na naszą gospodarkę i rynek giełdowy. Jednocześnie przechył nastrojów w kierunku „inwestujmy wszędzie, tylko nie w Polsce" przybrał nieco absurdalne rozmiary i grozi wpadnięciem z deszczu pod rynnę.

Lokalnie zmagamy się z zawirowaniami politycznymi, jednak nie jesteśmy w tym odosobnieni. Eskalację różnego rodzaju konfliktów, łącznie z tymi o charakterze wojennym, widać na całym świecie gołym okiem. Dodatkowo na problemy spowodowane w wielu krajach przez wszechogarniający etatyzm (ale oczywiście winny jest jak zawsze „neoliberalizm") receptą preferowaną przez wyborców jest wzmocnienie pozycji polityków, dla których idolem jest Władimir Iljicz Uljanow i jego pobratymcy. Wystarczy tylko posłuchać, jakie poglądy ma nowo wybrany szef laburzystów w Wielkiej Brytanii czy lider partii Podemos w Hiszpanii. Patrząc potem na głównych graczy na polskiej scenie politycznej... można odetchnąć z ulgą.

Rynki, które na pierwszy rzut oka wydają się doskonałe do inwestycji, po głębszej analizie wcale nie są tak atrakcyjne. W USA według wskaźników wyceny, które są skorelowane z długoterminowymi stopami zwrotu (w przeciwieństwie do takich wskaźników jak bieżąca cena/zysk, które nie mają praktycznie żadnego znaczenia prognostycznego dla rynku), mamy najwyższe notowania w historii, poza przełomem roku 1999 i 2000. Gdy przeanalizujemy medianę wycen, a nie średnią, to nigdy dotychczas nie byliśmy wyżej. Modny niemiecki rynek średnich spółek, odzwierciedlony przez indeks mDAX, przez sześć lat wzrósł ponad pięć razy. Gdy Nasdaq na początku XXI wieku podchodził do szczytu bańki spekulacyjnej, to w podobnym okresie wzrósł sześciokrotnie. Tempo wzrostu wskaźników wyceny na europejskich rynkach akcji w pierwszej połowie bieżącego roku było rekordowe w historii. Celem powyższej litanii nie jest udowodnienie, że nigdzie nie ma dobrych miejsc do inwestowania. Nie oznacza ona również, że te rynki nie mogą dalej rosnąć. Jednak kluczowa w inwestowaniu relacja zysk-ryzyko dla polskiego rynku akcji nie jest wcale taka zła w porównaniu z wyżej wymienionymi. O ile nasze midcapy w pewnym stopniu powieliły zachowanie mDAX-a i trudno byłoby obronić tezę, że są tanie, o tyle zarówno w segmencie mniejszych, jak i największych spółek można znaleźć sporo atrakcyjnie wycenionych firm.

Porównując polski rynek z rynkami innych krajów postkomunistycznych, możemy zauważyć, że podobnie jak na nich, na polskim występuje mała płynność akcji firm notowanych na giełdzie, ale jednak znacznie większe, czasami kilkudziesięciokrotnie, spektrum spółek do inwestowania. W takiej sytuacji polscy zarządzający mają doskonałą okazję do wykazania się trafnością (lub jej brakiem...) selekcji. Inaczej ma się sytuacja w odniesieniu do „taaakich niemieckich spółek technologicznych". Jakoś trudno mi uwierzyć w jakąkolwiek przewagę polskich zarządzających w dokonywaniu selekcji fundamentalnej konkretnych spółek na rynkach zagranicznych. W zasadzie jednak – nie, nie jest mi trudno uwierzyć. To jest po prostu fikcja.

Komentarze
Co martwi ministra finansów?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Zamrożone decyzje
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów