Pewnego sierpniowego dnia przychodzimy do pracy i dowiadujemy się, że w nocy Sejm uchwalił ustawę dotyczącą kredytów we frankach, która skutkuje ubytkiem wielu miliardów z kapitalizacji sektora bankowego. Innego dnia rano słyszymy wypowiedź posła partii opozycyjnej, że podatek bankowy będzie trochę niższy niż wcześniej proponowany. Po południu opinię wygłasza ważniejszy polityk partii opozycyjnej, że jednak nie będzie obniżony.
Tymczasem obecna władza wydaje się kalkulować, czy uda się przeciągnąć do wyborów kryzys w górnictwie bez wybuchu czy nie. A jeśli nie, to na które spółki spadnie „przywilej" ratowania tego sektora. Powoduje to, że kursy spółek energetycznych zagrożonych dokapitalizowaniem kopalni dynamicznie falują.
Kolejne dni i kolejne nowości. Oto nagłówek z Krynicy: „Po obniżeniu wieku uprawniającego do emerytury Beata Szydło chce debaty na temat systemu emerytalnego". Co chyba oznacza, że OFE mogą wkrótce stać się tylko wspomnieniem?
Dodatkowo u nas na giełdzie nie rośnie, a na Zachodzie hossa pełną parą. Przynajmniej do niedawna. W związku z tym dzwoni zarządzający do analityka biura maklerskiego i mówi: „Po co mi tu opowiadasz o polskich spółkach, jak tu się nie da inwestować. A w Niemczech taaaakie spółki technologiczne". Inwestorzy detaliczni uważają, że nie tylko w Niemczech. Saldo wpłat do funduszy akcji zagranicznych wyniosło w tym roku 2,5 miliarda złotych. Wpływy do funduszy akcji polskich miały wartość tylko 200 milionów złotych.
Nie będę naginał rzeczywistości i twierdził, że Polska jest kapitalnym miejscem do inwestowania. Co roku w naszej prezentacji o rynkach zwracamy uwagę chociażby na problem demografii, która długoterminowo będzie negatywnie wpływała na naszą gospodarkę i rynek giełdowy. Jednocześnie przechył nastrojów w kierunku „inwestujmy wszędzie, tylko nie w Polsce" przybrał nieco absurdalne rozmiary i grozi wpadnięciem z deszczu pod rynnę.