Polska niespodziewanie stała się świetnym rynkiem dla dóbr luksusowych. Wartość biznesu wzrosła o 24,6 proc. Czy żyjemy w aż tak bogatym kraju?
To prawda, wzrost w Polsce sięgnął ponad 24 proc., podczas gdy światowy rynek wzrósł tylko o 4 proc., ale myślę, że da się to wytłumaczyć w ten sposób, że startujemy z dosyć niskiej bazy. Jeżeli porównamy polskie i światowe PKB na osobę, to polski rynek luksusów też w tej proporcji się znajduje. To około 7 promili rynku światowego. Ale widzimy w nim potencjał, bo według parytetu siły nabywczej polski PKB jest równy w przybliżeniu 1 proc. globalnego PKB, więc to nam wskazuje, że polski rynek luksusu jest jeszcze niedoszacowany o 30 proc. w stosunku do tego parytetu i widać, że teraz z tego korzystamy.
Rynek luksusu w Polsce był wart w ubiegłym roku 55,6 mld zł i jest to chyba absolutny rekord w historii Polski?
To prawda, oprócz drobnych zawirowań okołopandemicznych nasz rynek luksusu rośnie z roku na rok. Musimy mieć świadomość, że jest to luksus trochę po polsku. Jeżeli go porównamy do struktury luksusu w krajach bardziej dojrzałych w Europie Zachodniej, to w Polsce zdecydowanie dominują samochody – to dwie trzecie tego rynku. To widoczna oznaka luksusu i Polacy wciąż lubią dobre samochody – premium i luksusowe. Natomiast na drugim miejscu w Polsce widzimy segment hoteli i spa, co jest o tyle ciekawe, że on najbardziej ucierpiał w okresie pandemii i teraz mocno się odbudowuje. To też wskazuje, że Polacy za luksus uważają nie tylko dobra materialne, ale też wrażenia.
Na półce dóbr luksusowych znajdziemy samochody, usługi hotelarskie i spa, nieruchomości, luksusową odzież, alkohole, kosmetyki i perfumy. Gdzie na rynku luksusu leżą inwestycyjne okazje?
Na pewno tak, zrobiłbym jeszcze krok wstecz i zastanowił się, dlaczego inwestujemy. Zdywersyfikowany portfel inwestora powinien mniej więcej w 20–30 proc. zawierać inwestycje alternatywne, czyli inne niż obligacje, akcje, fundusze. To są rzeczy mniej płynne, ale mogą dać ponadprzeciętne zwroty z inwestycji. Niektórzy mówią, że w portfelu powinno być 10–20 proc. złota, ale patrząc na inne klasy aktywów, jak sztuka, samochody, biżuteria, zegarki, odzież, tutaj warto pamiętać chociażby o torebkach, to są wszystko obszary, gdzie widać ponadprzeciętne zwroty z inwestycji, a co więcej, ten luksus też daje nam przyjemność. Bo choć zapewne można wyobrazić sobie, że kilogramową sztabkę złota oprawiamy w ramki i wieszamy na ścianie, to jednak dobry obraz zupełnie inaczej wygląda na ścianie niż w magazynie. Cieszy oko, a jednocześnie może dać zwrot z inwestycji.
Którą część rynku luksusu w ogóle warto brać pod uwagę, jeśli liczymy się z późniejszym odsprzedaniem przedmiotu z zyskiem?
Jeśli chodzi o odzież, wskazałbym na torebki, które można po latach sprzedać z zyskiem, jeśli przetrwały w dobrej formie. Podobnie zegarki, szczególnie jeśli mówimy o limitowanych edycjach; znam przykłady, gdzie te ceny wzrosły kilkunastokrotnie. W okresie pandemii i wojny inwestorzy rzucili się na roleksy i inne luksusowe zegarki, żeby w jakiś sposób zabezpieczyć wartość. Wszyscy obawiali się wojny, wszyscy obawiali się inflacji, a takie zegarki czy diamenty są dużą koncentracją luksusu. Diament waży 1 gram, a może kosztować milion złotych, więc dosyć łatwo go schować do kieszeni i się z nim przemieszczać. Jeśli chodzi o samochody, trudno powiedzieć, by samochody prosto z salonu dramatycznie zyskiwały na wartości. Ale widzimy sytuacje, gdy klasyczne samochody, mercedesy czy porsche, po 20–40 latach często są warte 100 tys., 200 tys. euro czy dolarów, więc jest to oczywiście ciekawy przykład. Musimy jednak pamiętać, że w porównaniu z tradycyjnymi inwestycjami czy nawet ze złotem jest to dział mało płynny. Jeżeli chcemy zainwestować na pół roku, to raczej bym marek luksusowych nie rekomendował. Natomiast jeżeli chcemy zainwestować w perspektywie 10–30 lat i w tzw. międzyczasie cieszyć się inwestycją, korzystać z niej, a potem, jeżeli będziemy mieli taką potrzebę, wystawić ją na sprzedaż, to jest zupełnie inne podejście.