W weekend Izrael poinformował bowiem, że zdecydował o wycofaniu części wojsk ze Strefy Gazy. To spowodowało, że rano ceny ropy WTI zjechały poniżej 85 USD za baryłkę, z kolei odmiany Brent znalazły się poniżej 89 USD. Jak się jednak okazało, wyraźny ruch w dół został wykorzystany przez część inwestorów do tego, by zająć długie pozycje po niższych cenach. Po południu ropa nadal była tańsza względem piątkowego zamknięcia notowań, ale poranne straty w dużej mierze zostały odrobione. Odmianę WTI wyceniano na 86,5 USD za baryłkę, a Brent na 90,6 USD. Inwestorzy szybko więc zdyskontowali informacje o przegrupowaniach wojsk izraelskich. Cały czas jednak pozostaje nierozwiązana kwestia Iranu – kraj ten nadal grozi Izraelowi, co z kolei prowzrostowo wpływa na notowania energetycznego surowca.

W średnim terminie na rynku ropy naftowej nadal obowiązuje trend wzrostowy. Zdaniem analityków Goldmana Sachsa potencjał do dalszych zwyżek jest jednak ograniczony. W ich opinii cena ropy Brent nie powinna przebić w tym roku poziomu 100 USD za baryłkę. W ocenie Goldmana Sachsa za utrzymaniem obecnego poziomu cen przemawia m.in. fakt, że popyt na ropę i tak jest już solidny, a poza tym nie widać nowych czynników ryzyka geopolitycznego, które mogłyby podnosić notowania. Dodatkowo Goldman Sachs oczekuje podniesienia produkcji przez kraje OPEC+. Według banku osiągnięcie sześciomiesięcznych maksimów spowodowane było stosunkowo wysokim popytem oraz pojawianiem się kolejnych czynników ryzyka geopolitycznego po stronie podaży, takich jak ukraińskie ataki na rosyjskie rafinerie czy groźba konfliktu Izraela z Iranem. Te czynniki ryzyka zdaniem banku są jednak już uwzględnione w cenach.

Goldman Sachs spodziewa się, że od lipca OPEC+ podniesie limity wydobycia o 1,2 mln baryłek dziennie. Gdyby jednak tak się nie stało, a obecnie obowiązujące limity produkcyjne zostały utrzymane na dłużej, to dopiero wtedy ceny mogłyby przebić pułap 100 USD, choć nie na długo – uważają analitycy banku. PRT, PAP