Wczorajszej sesji trudno użyć jako przykładu definicji rynku ,czyli miejsca, w którym spotyka się popyt z podażą, bo przecież i podaży, i popytu trzeba by było ze świecą szukać. Obowiązuje zgodna milcząca umowa uczestników rynku wstrzymująca oddech do pierwszego poniedziałku, ewentulanie piątku 2004 roku. O ile żadne dramatyczne zmiany nie nastapią na rynkach światowych, to do końca tego roku nie należy się spodziewać ruchów większych niż 2-3 punkty bazowe. Wydaje się, że za ostatnim wzrostem cen stoją skorelowane dodatnio dwa czynniki: (1) wiara w siłę słów przedstawicieli Ministerstwa Finansów, a co za tym idzie przekonanie, że najgorsze za nami oraz (2) spadająca zmienność cen obligacji, co w połączeniu z mocnym złotym sprzyja zakupom. Jaki będzie początek roku? Pierwsze kilka dni są oczywiście zagadką, ale w drugim pełnym tygodniu stawiałbym raczej na powrót tendencji spadkowych (w cenach) oraz wystramiających krzywą: relatywnie wzrost rentowności w sektorze pięcioletnim i mniejszy na krótkim jej końcu (12-18 miesięcy).