O brydżyście, doktorze ekonomii i opiekunie ministrantów, którzy uwierzyli w giełdę

Publikacja: 14.07.2007 10:31

Miejsce:

Tutaj, czyli w Polsce

Czas:

Teraz, czyli w połowie 2007 roku

Postaci:

Leszek Pietrewicz - naukowiec specjalizujący się w funkcjonowaniu systemów finansowych i zachowaniu spółek na giełdzie. Absolwent SGH w Warszawie i socjologii na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim. Napisał doktorat z obszaru strategii giełdowych. Pracownik Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN.

Andrzej Bernatowicz - student II roku SGH w Warszawie, w przyszłości zamierza studiować na kierunkach: finanse i bankowość oraz metody ilościowe i systemy informacyjne

Maciej Gnyszka - studiuje na II roku Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej (kierunek architektura i urbanistyka) i Międzywydziałowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych Uniwersytetu Warszawskiego (kierunek socjologia). Zajmuje się również pośrednictwem w pierwszych legalnych korepetycjach poprzez stronę: www.pogotowienaukowe.pl (szuka "dawcy kapitału obrotowego" do tego przedsięwzięcia). Jest specjalistą ds. marketingu w spółce Multimedia Vision. Działa przy swojej parafii. Jest lektorem i opiekuje się młodszymi ministrantami - dyscyplinuje ich i formuje.

Leszek Pietrewicz uważa, że na polskiej giełdzie wyjątkowo duże znaczenie mają inwestorzy indywidualni, którzy nie oceniają wartości fundamentalnych spółek, bo nie są w stanie tego zrobić. Inwestują za to krótkoterminowo - w małe i dynamiczne średnie spółki, na których można dużo zyskać. Andrzej Bernatowicz to potwierdza i ocenia, że inwestowanie na giełdzie robi się coraz modniejsze, również wśród studentów. Wśród jego znajomych wiele osób inwestuje. On sam najczęściej gra z trendem.

Jak zaczynali inwestorską przygodę

Leszek Pietrewicz: zaczął inwestować na giełdzie w 1997 roku. Pierwsze wpłacone na rachunek pieniądze w założeniu miały służyć nauce inwestowania. Gdy stwierdził, że ceny akcji sięgnęły granic absurdu, opuścił parkiet. Miał szczęście - był początek 2000 roku, niedługo przed pęknięciem bańki internetowej. Powrócił w 2004 roku i inwestuje do dziś.

Andrzej Bernatowicz gra od niedawna. Zaczął we wrześniu ubiegłego roku. Od tego czasu zarobił 25 procent zainwestowanej kwoty. Stara się nie wyliczać stopy zwrotu za każdy miesiąc - nauczył się tego z literatury. Pieniądze, które zainwestował, to około 10 tys. złotych. Zanim wszedł na giełdę, czytał o różnych strategiach inwestowania. Do dziś korzysta z serwisu internetowego Banku Ochrony Środowiska. Grę na giełdzie traktuje bardziej jak zabawę, jako inwestycję edukacyjną. Po skończeniu studiów być może zajmie się tym zawodowo.

Maciej Gnyszka inwestuje na giełdzie od 2,5 roku. Już w dzieciństwie miał ksywkę "pieniężnik", bo gdy dostał na urodziny skarbonkę na szyję, wyciągał od rodziny drobne datki i skrzętnie zbierał. Tak tworzyła się jego mentalność ciułacza. Drugim ważnym etapem w rozwoju jego myślenia o finansach była pierwsza komunia. Wtedy razem z tatą wpłacił pieniądze na lokatę, którą miał przez 5-6 lat. Potem zainwestował w Arkę na 2-3 lata, ale w końcu uznał, że sam potrafi zarobić więcej niż fundusz inwestycyjny.

Początki przyniosły jednak rozczarowanie. Stracił około 20 procent po pół roku. Dziś uważa, że było to spowodowane tym, że nie stosował analizy technicznej, nie brał pod uwagę psychologii rynku ani raportów kwartalnych. W tym pierwszym okresie inwestował na podstawie rekomendacji. Kupił na przykład Alchemię, gdy wchodził w nią Roman Karkosik, i na tym zarobił. Gdy jednak mocniej "zabujało", to sprzedał ze stratą. - Gdybym wtedy nie sprzedał i potrzymał do dzisiaj, to najpewniej byłbym bardzo zadowolony. No, ale wtedy nie wiedziałem nawet do końca, kto to jest Karkosik - przyznaje.

Po tym doświadczeniu doszedł do wniosku, że powinien znów zaufać analitykom z Arki. Przez pół roku fundusz odrobił za niego straty, które poniósł, inwestując samodzielnie. Potem otrzymał stypendium, zaczął pracować i dzięki temu mógł zainwestować więcej gotówki. Zrobił drugie podejście do giełdy. To było dwa lata temu. Do dziś inwestuje, uzyskując miesięcznie 10-30-procentową stopę zwrotu.

Strategia ma różne oblicza

Leszek Pietrewicz, dobierając spółki, korzysta ze swojej pracy doktorskiej. Początek rozumowania przypomina analizę fundamentalną: najpierw wybiera wzrostowe branże, następnie przygląda się poszczególnym spółkom z tych branż. Szczególnie interesuje go, dlaczego jedne spółki mają wyższe wskaźniki niż inne. Przygląda się tendencjom w sprawozdaniach finansowych i strukturze akcjonariatu. Skrupulatnie bada politykę informacyjną analizowanych przedsiębiorstw. Wchodzi też na forum "Parkietu", aby sprawdzić, jaki typ inwestorów indywidualnych interesuje się daną spółką. Na wątkach "spółek granych" dyskusja koncentruje się wokół tego, o ile procent kurs jutro wzrośnie lub spadnie. W takich, które go interesują, w dyskusjach dominują merytoryczne kwestie, np. o strategii spółki, jej perspektywach rozwoju.

Obawia się inwestowania w modne firmy. Przyjął inną strategię - inwestuje długoterminowo. Wyjątkowo dużo uwagi poświęca, jak sam mówi, analizie akcjonariatu. - Nie jestem w stanie przewidzieć, czy jakaś spółka podpisze nowy kontrakt, czy zaskoczy rynek wynikami finansowymi. Mogę za to przewidzieć, jak silnie rynek zareaguje na tego typu informacje w perspektywie kilkumiesięcznej - twierdzi. Zwraca uwagę, że inaczej się inwestuje niewielkie pieniądze - 10-20 tys., a inaczej kilkaset tysięcy złotych - jak robi to obecnie. Z mniejszymi kwotami ma się większą skłonność do ryzyka, inwestuje się krótkoterminowo, w spółki spekulacyjne. Gdy gra się większymi pieniędzmi, rośnie awersja do ryzyka. Obecnie 10 procent kapitału przeznacza na krótkoterminowe spekulacje, resztę inwestuje głównie w średnie spółki, kierując się analizą fundamentalną i analizą akcjonariatu. W 2006 roku miał stopę zwrotu na poziomie kilkunastu procent miesięcznie, w tym jedynie 2-3 proc., ale do końca tego roku oczekuje zysku minimum 60 procent.

Analizę techniczną uważa za czasochłonną i zawodną. Lepiej jest kierować się informacjami fundamentalnymi - wybrać jakąś spółkę, kupić akcje i trzymać. Trochę grzeszy, bo... nie przestrzega zasad dywersyfikacji portfela. - Gdy spółka stojąca najwyżej w moim rankingu zaczyna przyspieszać, potrafię zainwestować w nią ponad 60 proc. wartości portfela - przyznaje.

Czy psychologia inwestowania pomaga? - Mieć wiedzę o psychologii inwestowania, a korzystać z niej, to dwie różne sprawy - twierdzi. Błędy, których trudno się ustrzec, to nadmierne zaufanie do deklaracji zarządów i właścicieli spółek. Zdarza się, że mówią jedno, a robią drugie. To zaś psuje rynek, a stracone zaufanie trudno odzyskać.

Natomiast Andrzej Bernatowicz w decyzjach kieruje się głównie analizą techniczną. Źeby być szybszym od rynku przy wykorzystaniu analizy technicznej, potrzeba dużo czasu, ale jest przekonany, że warto go poświęcić. Stosuje AT, bo uważa, że informacje do analizy fundamentalnej trudno jest wykorzystać - na ich zdobycie potrzeba zbyt dużo czasu. Pytany o zalety AT, mówi: - Jest bardziej jednoznaczna niż analiza fundamentalna. Daje poczucie, że w oparciu o nią działa się bardziej racjonalnie. Gdy gra się ze statystyką, w długim okresie się wygrywa. AT pozwala wyeliminować emocje. Najlepszą metodą jest znalezienie wskaźnika, który działa dla danej spółki. I stosować go.

Andrzej zasadniczo dostosowuje metodę do spółki. Najtrafniejsze przewidywania ma odnośnie do średnich firm, dla małych - AT gorzej się sprawdza. O wadze AT świadczy też według niego fakt, że jest dyscypliną naukową, wykładaną na uczelniach ekonomicznych. Przy decyzjach inwestycyjnych korzysta z forum "Parkietu". Sonduje nastroje inwestorów. Odwiedza też grupę dyskusyjną przy Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych - jest tam parę osób, które mają spore sukcesy w przewidywaniu kursów akcji. W inwestowaniu pomaga mu brydż, bo giełda to również podejmowanie decyzji na podstawie niepełJest wicemistrzem świata w brydżu sportowym w kategorii wiekowej poniżej 21 lat. - Głównym wyzwaniem w brydżu jest stworzenie sobie obrazu sytuacji na podstawie ograniczonej liczby informacji i szybkie podjęcie trafnej decyzji. Rynki kapitałowe są bardziej złożone, ale działają na podobnej zasadzie, jak gra w brydża. Trzeba też zachować spokój i opanowanie - przekonuje Andrzej Bernatowicz.

Maciej Gnyszka: - Telefonuję do spółek i staram się wyczuć, jakie mają podejście do inwestorów indywidualnych. Gdy są jakieś kwestie, których na podstawie raportu kwartalnego nie mogę ustalić, to dzwonię i męczę, aż mi odpowiedzą. Jeżeli spółka ma siedzibę w Warszawie, to idę do niej i pytam, czy mogę porozmawiać z kimś od relacji inwestorskich. I wtedy mogę wyrobić sobie opinię. Najlepiej mieć jakiegoś znajomego - nawet zwykłego pracownika, który wyczuwa, co się w spółce dzieje.

Oprócz takich metod Maciej stosuje także analizę techniczną. To jest narzędzie, które docenił po pierwszych porażkach w samodzielnym inwestowaniu i po udziale w Akademii Tworzenia Kapitału organizowanej przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. Uważa, że wśród inwestorów panuje przekonanie, że AT-eiści wróżą z fusów i nie wiadomo, dlaczego ich prognozy się sprawdzają. Obecnie przychyla się do tego, że AT to bardzo dobre narzędzie, gdy się je stosuje z odpowiednim nastawieniem - gdy buduje się na jej podstawie scenariusze, z których jedne się falsyfikują, a inne się uprawdopodabniają. Sygnały analizy technicznej, które stosuje, to świece japońskie, średnie kroczące, analiza wolumenu.

Maciej Gnyszka twierdzi, że mit, iż analiza techniczna dla jednych spółek działa, a dla innych nie, jest błędny. Czasami korzysta z forum "Parkietu". Po co? Tam wyczuwa, jaki jest nastrój wokół jakiejś spółki i wśród jej udziałowców. Bez psychologii nie byłoby spektakularnych ruchów na giełdzie. Inwestuje pieniądze swoje, taty, mamy i narzeczonej - kwota inwestycji zawiera się w przedziale 60-100 tys.

Dzień z życia gracza

Giełda, śledzenie notowań, poszukiwanie informacji potrafi też wciągnąć. Leszek Pietrewicz, gdy inwestował aktywnie w 2006 roku, śledził otwarcie i zamknięcie, dodatkowo 2-3 godziny analizował codzienne informacje. Gdy na giełdzie działo się coś ważnego, potrafił poświęcić jej jeszcze więcej czasu. Aktywna gra była dla niego bardzo wyczerpująca psychicznie, dlatego zmienił strategię.

Andrzej Bernatowicz giełdzie poświęca do godziny dziennie. Podobnie Maciej Gnyszka, który z kilkoma inwestorami jest w kontakcie telefonicznym albo wirtualnym i w ten sposób dzieli się z nimi uwagami. Jest ostrożny wobec forum "Parkietu", bo są na nim też naganiacze i nie zawsze można ufać wszystkim informacjom. Ze swoimi znajomymi inwestorami może szczerze wymienić informacje.

Co będzie? Trzeba poczekać

Leszek Pietrewicz uważa, że branża deweloperska była hitem 2006 roku, ale wzrost cen ziemi i mieszkań natrafił na barierę popytową. Branża budowlana rozwijała się dobrze ze względu na łagodną zimę i ogólną koniunkturę gospodarczą, ale w średnim terminie wzrost zysków hamowany jest przez problemy na rynku pracy i materiałów budowlanych - niedostateczną podaż i związany z tym wzrost cen i płac. Branża deweloperska jest obecnie najbardziej przewartościowaną branżą na warszawskim parkiecie. W przypadku spółek internetowych wskaźnik cena/zysk na poziomie 60-100 wskazuje, że inwestorzy są bardzo optymistycznie nastawieni do tej branży. Ale dla polskich inwestorów nie ma alternatyw na giełdach zagranicznych.

- Dużo małych spółek jest chętnych do wejścia na giełdę, bo liczą na wysoką wycenę i z braku alternatyw dla kapitału osiągną swoje cele. Nie mają racji ci, którzy wieszczą spadki. Sytuacja okołogiełdowa sugeruje, że po ewentualnej korekcie ceny utrzymają się na wysokim poziomie. Jednak giełda potrzebuje nowych motorów wzrostu. Branża deweloperska czy budowlana już nie spełnią tej roli - uważa Leszek Pietrewicz. Teraz dobrą strategią jest selektywne inwestowanie w małe i średnie spółki, niedoszacowane fundamentalnie, nie należące do modnych inwestorów. W takich spółkach tkwi małe ryzyko, a w przyszłości - duży zysk.

Andrzej Bernatowicz dodaje, że wiele spółek pod kątem analizy technicznej wygląda wątpliwie. Gdy spośród trzech czy czterech wskaźników, które zdaje się, że można stosować do danej firmy, choć jeden daje sygnał negatywny, to rezygnuję z inwestowania w taką spółkę.

Maciej Gnyszka natomiast przewiduje, że za rok, półtora roku hossa może się skończyć. Planuje, że do tego czasu przejdzie na kontrakty albo powierzy swoje pieniądze niebenchmarkowym funduszom. I będzie się ćwiczył w takich katolickich cnotach, jak nadzieja i zaufanie, bo zgadza się z poglądem, że kapitalizm pochodzi od średniowiecznego tomizmu, a Max Weber, łącząc go z protestantyzmem, popełnił błąd. Działalność giełdowa ma dla Macieja również wymiar duchowy - wahnięcia kursów są dobrym ćwiczeniem w uwalnianiu się od chorobliwego przywiązania do pieniędzy.

fot. a. stawiński, a. cynka, archiwum

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy