Co to się porobiło: mamy i "rekord wszech czasów" i efekt stycznia w lutym i permanentnie zatkany system giełdowy - o dziwo, wcale nie wskutek ataku hackerów. Pobożne życzenie wpakowania w ten biznes - nie wiadomo na co, nie wiadomo kiedy i nie wiadomo z czego - 100 mln USD urosło natychmiast w prawdziwe 100 mln - wprawdzie nie dolarów, tylko złotych i nie dla spółki, lecz posiadaczy jej akcji. Zaraz potem dowiedzieliśmy się, jak wspaniałe perspektywy stwarza internet w handlu stalą i produkcji butów. Logiczną koleją rzeczy można było spodziewać się jeszcze np. majtek - szczęśliwie przynajmniej tutaj prezes zachował zdrowy sceptycyzm.Ale nic to, dowiemy się zapewne wkrótce, że najlepsze do internetowych transmisji są giełdowe kable, a także o wyprodukowaniu internetowej kuchenki, pralki czy mebli, a może i wirtualnych wędlin? Ciekawe, że w wyraźnej niełasce rynku znajdują się od jakiegoś czasu banki, z których akurat co najmniej dwa rzeczywiście świadczą usługi przez sieć. Z PKN sprawa jest bardziej jasna: nie istnieją przecież serwery na ropę.A propos: gdyby odjąć tak modne "IT", okazałoby się, że od poprzedniego ("przedrekordowego") szczytu z 14 stycznia, WIG20 nie urósł, lecz... spadł 2,4%. Analogiczna słabość dotyczy szerokiego rynku. Pytanie, jak długo potrwa jeszcze internetomania? Miesiąc, rok?...