12 straconych miliardów złotych to dużo. To blisko 1 proc. polskiego PKB. Jednak to jeszcze stosunkowo niewiele. Przede wszystkim 900 zł na żadnym z przyszłych emerytów nie zrobi wrażenia, bo w najbliższym czasie nikt będący klientem funduszu emerytalnego nie kończy zawodowej kariery. A nawet gdyby skończył, oznaczałoby to dla niego świadczenia mniejsze o kilka złotych.
To się jednak niedługo zacznie zmieniać. Wprawdzie prace nad przepisami o tym, kto, jak i za ile będzie wypłacać emerytury ze środków zgromadzonych w funduszach emerytalnych idą wyjątkowo opornie, ale w ciągu najbliższych dwóch-trzech lat wreszcie powstaną. Ruszą zakłady emerytalne w tej czy innej formie i wówczas okaże się, jak ważne dla ubezpieczonych jest nie tylko to, jak inwestowały przez całe lata fundusze emerytalne, ale także to - a może nawet głównie to - jak sobie poradziły w ostatnich miesiącach przed zakończeniem pracy. A potem - jak pieniędzmi przyszłych emerytów zarządzały instytucje, które wypłacają im świadczenia.
Przy okazji - ostatnie wydarzenia na rynku pokazały, że teoria, iż sposobem na ochronę wartości pieniędzy emerytalnych jest inwestowanie ich w obligacje, nie trzyma się kupy. Gdyby powstały tzw. fundusze bezpieczne, które miały zachować wartość oszczędności zgromadzonych w OFE w okresie przedemerytalnym, ich klienci także liczyliby straty. Podobnie zresztą, jak hipotetyczni klienci zakładów emerytalnych, które także głównie miałyby lokować na rynku długu. Na straty OFE bowiem składają się zarówno spadki cen akcji, jak i obligacji. Wychodzi na to, że autorzy ustaw emerytalnych powinni jeszcze raz zastanowić się, czy naprawdę słowa "bezpieczeństwo" i "papiery skarbowe" to synonimy.