W ujęciu rok do roku zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw zwiększyło się w marcu o 0,3 proc., najmniej od maja 2010 r., po zwyżce o 1,1 proc. rok do roku w lutym. Ten odczyt jest zawyżony przez coroczną zmianę próby przedsiębiorstw (w styczniu GUS dodaje do niej podmioty, które w poprzednim roku przekroczyły próg dziewięciu pracowników), ale i tak sugeruje, że sytuacja na rynku pracy pogorszyła się bardziej niż można się było obawiać. Ekonomiści ankietowani przez „Parkiet" przeciętnie oczekiwali, że zatrudnienie w marcu zwiększyło się o 0,8 proc. rok do roku. Wyniku słabszego od rzeczywistego oczekiwały zaledwie trzy spośród 25 uczestniczących w ankiecie zespołów analitycznych.
Interpretację poniedziałkowych danych komplikują jednak metodologiczne niuanse. Po pierwsze, dotyczą one przeciętnego zatrudnienia w marcu. Tymczasem ograniczenia aktywności ekonomicznej mające na celu stłumienie epidemii koronawirusa rząd zaczął wprowadzać dopiero w połowie miesiąca. Po drugie, do sektora przedsiębiorstw GUS zalicza tylko podmioty zatrudniające co najmniej 10 osób. W marcu pracowało w nich przeciętnie 6,4 mln osób, czyli mniej więcej 50 proc. ogółu pracujących w Polsce. - W obecnym kryzysie najbardziej zagrożone są miejsca pracy nieobjęte statystyką sektora przedsiębiorstw, tzn. osoby pracujące w małych jednostkach usługowych oraz prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą – komentuje Urszula Kryńska, ekonomistka z PKO BP. Wśród branż, które mocno ucierpiały wskutek epidemicznych restrykcji, a które poniedziałkowe dane GUS obejmują w niewielkim stopniu, jest m.in. gastronomia.
Co więcej, do zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw nie są zaliczani pracownicy tymczasowi ani pracujący na umowach cywilno-prawnych, których firmom najłatwiej zwolnić w kryzysowej sytuacji. - Faktyczna skala spadku zatrudnienia w całej gospodarce mogła przekroczyć 100 tys. osób - ocenia Marcin Luziński, ekonomista z Santander Bank Polska. A biorąc pod uwagę okresy wypowiedzenia, zwolnienia pracowników na umowach o pracę zaczną się uwidaczniać w statystykach rynku pracy dopiero w kolejnych miesiącach. – Tej skali spadki liczby etatów, co w marcu br., widzieliśmy ostatnio w apogeum kryzysu z lat 2008-2009 r., podczas gdy obecnie jest to tylko zwiastun potencjalnej skali zwolnień – zauważa Piotr Piękoś, ekonomistka z banku Pekao.
Z drugiej strony, nie brakuje powodów, aby sądzić, że poniedziałkowe dane wyolbrzymiają skalę zapaści na rynku pracy. Jednym z nich jest to, że badane przez GUS przedsiębiorstwa podają zatrudnienie w przeliczeniu na pełny etat. To oznacza, że firmy, które już w marcu zdecydowały się na ograniczenie czas pracy zatrudnionych, zgłosiły spadek zatrudnienia, choć w praktyce liczba ich pracowników mogła się nie zmienić.
Dodatkowo, w statystykach zatrudnienia nie uwzględnia się osób będących na bezpłatnych urlopach, zwolnieniach lekarskich i zasiłkach opiekuńczych. Zwykle dotyczy to osób, których przerwa przekracza 14 dni, ale w okresach dużej zmienności kadr może dotyczyć wszystkich nieobecnych w pracy. Tymczasem liczba pracowników, którzy otrzymują zasiłki opiekuńcze, skoczyła mocno w związku z zamknięciem placówek edukacyjnych 12 marca.