W jednym z tegorocznych prawomocnych wyroków (z 13 lutego 2018 r.), który zapadł przeciwko dużemu znanemu bankowi, Sąd Okręgowy w Świdnicy oddalił apelację banku. Sąd przyznał pełną rację kredytobiorcom. Umowa kredytu tzw. indeksowanego kursem franka szwajcarskiego została całkowicie pozbawiona „frankowości" z mocą wsteczną, tj. od 2008 roku. To drugi wyrok w tej sprawie – pierwszy został wydany przez Sąd Rejonowy, ale bank złożył apelację, a ostatecznie oba sądy (jeden po drugim) wydały identyczne wyroki. I nie pomogło ani to, że bank zaangażował kilku prawników pracujących dla jednej z największych kancelarii prawniczych w Polsce. Umowa w konfrontacji z prawem konsumenckim nie miała po prostu szans.
Wyrok z 13 lutego uznawany jest w środowisku prawniczym za modelowy. Miałem przyjemność osobiście prowadzić tę sprawę. Poziom wiedzy i przygotowania sędziów w obydwu instancjach budził szacunek. Sąd wykazał wysoką odporność na niemerytoryczne, a często nawet populistyczne chwyty retoryczne banku, konsekwentnie trzymając się litery prawa. W rezultacie zarówno argumentacja sądów obydwu instancji (ujęta w formę pisemnych uzasadnień wyroków), jak i wnioski wyciągnięte przez sądy co do skutków udowodnionego bankowi naruszenia prawa, niemal idealnie odzwierciedlają obowiązujące w tym zakresie przepisy unijne i polskie.
Inwestorzy giełdowi powinni mieć świadomość, że w każdej sprawie frankowej skutki przegranej są dla banku poważne. Również w tej zakończonej wyrokiem z 13 lutego 2018 r. W kredycie poniżej 400 tysięcy złotych saldo spada na skutek wyroku o ponad 150 tysięcy złotych, a oprócz tego konsumentowi przypada dodatkowo zwrot niemal 70 tysięcy złotych, a także odsetki. Miesięczna rata kredytu spada z ponad 1700 złotych do mniej niż 950 złotych. Co więcej, sąd wyraźnie podkreślił, że kredyt ten zawsze był i jest wyłącznie złotowy, ale oprocentowany zgodnie z zasadami wskazanymi w umowie, czyli według stopy LIBOR (a nie WIBOR). I tak też będzie oprocentowany przez kolejne 20 lat, czyli według LIBOR. Jest to – jak podkreślił sąd – wyłączna wina banku, który skonstruował umowę w sposób sprzeczny z prawem. Bank może mieć pretensje tylko do siebie i do nikogo więcej.
To jednak jeszcze nie koniec sprawy związanej z tym kredytem. Skoro prawomocnie udowodniono, że bank stosował sprzeczne z prawem postanowienia przez dziesięć lat, skutecznie uniemożliwiając kredytobiorcom np. sprzedaż mieszkania (wszak nie można go było sprzedać nie spłaciwszy bankowi uprzednio całej kwoty frankowego haraczu), narażając ich na życie w obawie i niepewności, a przy tym czyniąc bezradnym wobec decyzji banku (kurs franka bank ustalał sobie sam i nigdy nie było wiadomo, na jakim poziomie go ustali), to otwiera się szeroka droga do finansowego zadośćuczynienia. Wszak to książkowy wręcz przykład naruszenia dóbr osobistych, do tego wskutek działań ciągłych, a wręcz uporczywych i to ze strony instytucji, od której szczególnie wymagamy przestrzegania prawa. W tej jednej tylko sprawie kredytobiorcy będą domagać się od banku po 100 tysięcy złotych tytułem zadośćuczynienia.
Czy inwestorzy giełdowi otrzymali od banku jakikolwiek sygnał, że sądy eliminują „frankowość" z umów banku? Niestety, do tej pory nie udało nam się zidentyfikować żadnego komunikatu banku w tej sprawie. To tak, jakby firma oponiarska przemilczała przed swoimi akcjonariuszami, że wyprodukowała milion wadliwych opon i że sądy potwierdziły ten fakt.
Zapewne niejeden inwestor chciałby wiedzieć, jaki wpływ na spółkę ma stwierdzenie przez sądy, że produkowane przez spółkę towary (kredyty lub opony) są towarami naruszającymi prawo lub inne normy. Inwestor zapewne chciałby uzyskać rzetelną informację o potencjalnym scenariuszu, w którym spółka będzie musiała wycofać/odkupić z rynku daną partię towaru (np. kredyty frankowe albo serię opon). Jeżeli zarząd spółki próbuje przemilczeć przed inwestorami tego typu fakty, na skutek braku pełnej informacji pozycja giełdowego inwestora może być bezprawnie zachwiana.