W lipcu 2010 r. spółka córka Zrembu podpisała umowę przedwstępną kupna zorganizowanej części przedsiębiorstwa Stoczni Tczew. W październiku złożyła jednak oświadczenie o uchyleniu się od skutków umowy, tym samym uznając ją za niebyłą. Według Jana Gąsowskiego, prezesa Stoczni Tczew, było to spowodowane nieprawidłowościami w samej umowie, jak i kondycją upadłej spółki. – Przez kilka miesięcy próbowaliśmy wielokrotnie wyjaśnić tę sytuację z panią syndyk, ale nie znalazła dla nas czasu.
W związku z tym postanowiliśmy jednostronnie zwrócić majątek, który użytkowaliśmy – twierdzi Gąsowski. Dodaje, że nie jest więc pracodawcą zatrudnionych w stoczni. Zarząd zwrócił się do syndyka Magdaleny Smółki o zwrot 2,5 mln zł zaliczki i zadatku, które zapłacono za zakład. Ta jednak wciąż nie kontaktuje się z przedstawicielami spółki. We wtorek wysłaliśmy pytania w tej sprawie pani syndyk. Do tej pory nie dostaliśmy odpowiedzi.