Światowy kryzys wywołany skutkami rozprzestrzeniania koronawirusa w ciągu zaledwie kilku tygodni spowodował, że WIG zanotował bezprecedensowy spadek o ponad 36 proc., osiągając poziom nienotowany od 2011 roku. Nie był to pierwszy krach, jakiego doświadczył nasz rynek, ale każdemu poprzedniemu towarzyszyły zupełnie inne okoliczności.
Pierwsza bessa
Po rewelacyjnym dla posiadaczy akcji roku 1993 r., gdy główny indeks warszawskiej giełdy poszybował w górę aż o 1095 procent, na krajowy rynek zawitała bessa. Początek roku niczego jeszcze nie zapowiadał. Wówczas miał miejsce pamiętny debiut akcji Banku Śląskiego. W trakcie pierwszych notowań kurs przebił 13-krotnie cenę emisyjną. Była to już jednak schyłkowa faza hossy. 8 marca WIG siłą rozpędu zdążył ustanowić historyczny rekord na poziomie 20 760,3 pkt. Wówczas trend zmienił kierunek. WIG w ciągu miesiąca zjechał w dół o przeszło 50 proc., przełamując w połowie kwietnia psychologiczną barierę 10 tys. pkt.
Od szczytu hossy w marcu 1994 roku do marca kolejnego roku WIG zjechał o ponad 70 proc., poniżej 6 tys. pkt, wyznaczając dno pierwszej bessy w Warszawie. Wtedy nastąpiło odwrócenie trendu, ale na kolejne rekordy przyszło poczekać do 2000 roku. Największymi przegranymi tamtej bessy mogli się czuć posiadacze akcji Banku Śląskiego, którzy pod koniec poprzedniego roku stali po nie w kilometrowych kolejkach. Ich giełdowy debiut, o czym nikt wówczas jeszcze nie miał pojęcia, przypadł na szczyt pierwszej giełdowej hossy. Kto ich nie zdążył sprzedać zaraz po debiucie, miał czego żałować. W ciągu niecałego roku wartość akcji banku stopniała o ponad 80 proc., z 675 do 113 zł.
Pęka internetowa bańka
Zanim spekulacyjny balon pękł w 2000 roku, najpierw musiał został napompowany. Siłą napędową kolejnej giełdowej hossy była wiara w nowe technologie związane z internetem. Moda na takie spółki przyszła do nas zza oceanu, gdzie w latach 1995–2000 nastąpiła era rozkwitu spółek internetowych (tzw. dot comów). Perspektywa wielkich zysków z internetowych przedsięwzięć sprawiła, że akcje wielu spółek z tzw. nowej gospodarki osiągnęły astronomiczne wyceny, które nie miały pokrycia w fundamentach. Dało to o sobie znać także na warszawskiej giełdzie. Hossa, która objęła spółki zaawansowanych technologii, wywołała zjawisko nowe na polskim rynku, polegające na zmianie branż niektórych spółek z tradycyjnych, mniej rentownych, na obszar związany z internetem. W ostatniej fazie hossy kupowano nawet akcje firm, które tylko zadeklarowały chęć pojawienia się w internecie. Balon spekulacyjny pękł najpierw w USA, potem wyprzedaż objęła pozostałe rynki. W marcu 2000 roku, gdy WIG osiągnął poziom blisko 23 tys. pkt, wyznaczając historyczny szczyt, wiara inwestorów w hossę napędzaną przez spółki internetowe załamała się. Po pęknięciu bańki internetowej na całym świecie doszło do mocnego spowolnienia gospodarki. Bessa, która trwała kilkanaście miesięcy, sprowadziła WIG w dół o prawie 49 proc. Najdotkliwsze spadki zanotowały spółki z sektora nowoczesnych technologii. Jednym z głównych negatywnych bohaterów tamtej bessy był Elektrim, wówczas główny rozgrywający na warszawskim parkiecie, cieszący się wyjątkową popularnością wśród inwestorów. Dzięki temu otrzymał nawet miano „króla spekulacji" na GPW. Na szczycie hossy za jego akcje płacono nawet 77,5 zł. W wyniku bessy i zagrożenia upadłością spółki w ciągu kilkunastu miesięcy ich wartość spadła do prawie 1 zł.