Jeśli ktoś liczył na wyższą zmienność we wtorek na rynku walutowym, może czuć się rozczarowany. Co prawda, w teorii, nie brakowało elementów, które do tej większej zmienności mogłyby doprowadzić, ale ostatecznie tym razem teoria nie miała przełożenia na praktykę.

Wydarzenia rynkowe, od początku dnia, upływały pod znakiem mocniejszego dolara, a ten wywierał z kolei presję na złotego, szczególnie w pierwszej części notowań. Nasza waluta przez cały dzień była jednak słabsza niż w poniedziałek, ale nie był to jakiś znaczący ruch. Po południu dolar drożał o około 0,3 proc. i trzeba było za niego płacić 4,03 zł. Euro zyskiwało 0,2 proc. i wyceniane było na 4,32 zł. - Popołudniowa faza sesji mija pod znakiem zamykania pozycji przed długim weekendem majowym. Nie sprzyjają również lekkie spadki na rynkach bazowych. Na parach związanych ze złotym widoczna jest lekka presja podażowa przy relatywnie stabilnym eurodolarze — wskazuje Konrad Ryczko, analityk DM BOŚ. Rynek praktycznie nie zareagował na wtorkowe dane o inflacji w Polsce czy też na słabsze odczyty z amerykańskiej gospodarki w drugiej części dnia.

Niska płynność zagrożeniem dla złotego?

Inwestorzy na globalnym rynku czekają przede wszystkim na środową konferencję po posiedzeniu Rezerwy Federalne, a także dane z rynku pracy z USA, które mają ukazać się w piątek. W Polsce zaczynamy jednak długi weekend, a to oznacza także mniejsza płynność na rynku złotego. Gdyby amerykańskiej wydarzenia faktycznie wygenerowały mocniejszy impuls na rynku walutowym, może mieć on zdwojoną siłę rażenia w przypadku złotego. 

Czytaj więcej

Byki znów poległy przy poziomie 2500 pkt