Prezes Kliniewski się broni

Kamil Kliniewski, prezes Kerdosu, który sprzedał niedawno wszystkie akcje spółki, w rozmowie z "Parkietem".

Aktualizacja: 06.02.2017 17:24 Publikacja: 29.09.2015 06:00

Prezes Kliniewski się broni

Foto: folha.com.br

Czy ucieka pan z tonącego okrętu?

W żadnym wypadku, i nie zamierzam rezygnować z funkcji prezesa Kerdosu. Będę nim tak długo, jak walne zgromadzenie będzie uważać to za zasadne. Rynek przyzwyczaił się do scenariusza, że prezes wyprzedaje akcje, podaje się do dymisji i wyłącza telefon. Ja nie zamierzam chować głowy w piasek. Walczę dalej dla dobra firmy oraz jej akcjonariuszy.

Z czym pan walczy? A może raczej o co?

Nie ukrywajmy, że sytuacja jest bardzo trudna. Papiery spółki w kilka dni straciły połowę swojej wartości, a wiarygodność równa jest „zeru", walczę żeby jednak ustabilizować sytuację i zmobilizować innych do walki dla dobra ogółu.

Ale właśnie pan ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za ten fakt...

Ja sprzedawałem akcje. Przyczyny mojej decyzji są dużo bardziej złożone i nie dotyczą w ogóle sytuacji wewnątrz samej spółki. Niedopuszczalne jest zachowanie inwestora, który przez kilka miesięcy obiecuje, że wyłoży odpowiednie pieniądze na rozwój spółki, a potem zwleka z decyzją i nie przedstawia spółce ostatecznego stanowiska. Podkreślam, że nie rozmawiałem z jednym inwestorem, tylko z kilkoma. Gramy więc dalej.

Skoro nie znał pan ostatecznego stanowiska, to może warto było jeszcze poczekać. Nie uważa pan, że decyzja o sprzedaży akcji była zbyt pochopna?

Jeszcze raz podkreślam, że decyzja o sprzedaży miała inne podłoże. Proszę pamiętać, że wiele w tę spółkę zainwestowałem, z całą pewnością jako jednostka najwięcej.

Przecież sprzedawał pan akcje taniej niż je pan nabywał. Nie dostrzegam tutaj logiki...

Ja byłem właścicielem tych akcji i mogłem zrobić z nimi wszystko, tak samo jak każdy inny akcjonariusz. Osobiście inwestuję na całym świecie, a obecne warunki na rynku kapitałowym są bardzo wymagające – trzeba podejmować trudne decyzje. Niektóre z nich mogą być niepopularne, zwłaszcza gdy jest się prezesem jednej ze swoich spółek portfelowych.

Zapytam więc inaczej. Dostrzega pan szansę, że Kerdos może realizować ambitne plany rozwoju, o których tyle pan mówił?

Oczywiście. Pod warunkiem, że fundusze, które są w akcjonariacie – nawiasem mówiąc, nie wiedziałem, że jest ich tak dużo – podejdą do sprawy bardzo poważnie i odpowiedzialnie.

Skoro widzi pan potencjał do dalszego rozwoju spółki, a tym samym do wzrostu wartości akcji, to decyzja o sprzedaży akcji wydaje mi się tym bardziej pochopna...

Proszę dać mi prawo do autonomicznego podejmowania decyzji i nie wskazywać alternatywnych dróg. To ja biorę odpowiedzialność za swoje wybory.

Jak więc zareagowały fundusze, które są w akcjonariacie?

Odzew był bardzo duży i jestem z tego bardzo zadowolony. Od razu zacząłem się spotykać z przedstawicielami funduszy, aby wspólnie znaleźć, może bardziej wypracować, wyjście z tej sytuacji, a co za tym idzie, zapewnić przyszłość spółce. Jednocześnie nie dziwię się temu – nikt przecież nie chce stracić. Wcześniej miałem poczucie, że zostałem sam na placu boju. To ja ostatnio obejmowałem akcje – zaznaczam, że po 3 zł – i również obligacje. Teraz słyszę od funduszy: „ale przecież braliśmy udział w emisji". Odpowiadam zatem: „kiedy to było, dwa, trzy lata temu?" Kerdos potrzebuje pieniędzy teraz, bądźmy poważni. Wszyscy byli za zakupem drogerii, zaakceptowali plan rozwoju, zapomnieli jednak o finansowaniu tego przedsięwzięcia.

A może chciał pan zagrać va banque i postawić fundusze pod ścianą? Chyba się udało...

Nieprawda, w żadnym wypadku nie było to moim zamiarem. Cieszę się jednak, że w końcu rozmawiamy jak poważni ludzie, w takiej atmosferze rokowania dla Kerdosu są zdecydowanie bardziej optymistyczne.

Zadłużenie Kerdosu to w tym momencie w zdecydowanej większości obligacje – mają one wartość 35 mln zł. Najbliższy termin zapadalności papierów o wartości 3 mln zł przypada na koniec marca przyszłego roku. Są pieniądze na spłatę tych walorów?

Nie ma. Trudno spłacać obligacje w sytuacji, kiedy nie ma pieniędzy na rozwój. Kerdos od wielu lat miał problem z niskim poziomem gotówki i rynek zdaje sobie z tego sprawę. Stąd zresztą tak niska wycena spółki na giełdzie. O to toczy się gra – potrzebujemy inwestora.

Zapewniał pan, że rozmowy z inwestorami, którzy mieli objąć obligacje za 20 mln euro, przebiegły pomyślnie i ostatnim etapem miała być ocena ratingowa, wymagana przez niemieckie prawo. Kerdos przeszedłby takie badanie?

Prospekt w Niemczech jest na ukończeniu, jednak były w nim zapisy o wejściu najpierw nowego udziałowca poprzez podwyższenie kapitału w spółce na zachodzie Europy. Kerdos nie jest dużą spółką, dodatkowo pojawiają się elementy, o których mówiłem – np. niski poziom gotówki. Niemniej uważam, że przeszlibyśmy takie badanie, ale ocena nie byłaby zbyt wysoka.

Kto się więc myli co do Kerdosu? Inwestorzy, którzy gotowi byli objąć papiery za 20 mln euro, czy inwestor, który waha się nad tym, żeby dać 5 mln euro? Może tych inwestorów w ogóle nie ma?

Zapewniam ponownie, że są, i dysponuję odpowiednimi dokumentami, które to potwierdzają. Jestem gotów w każdej chwili to udowodnić, jeżeli taka będzie wola organów nadzorczych.

Pojawia się wątpliwość, że podejmując decyzję, najpierw o kupowaniu akcji, a potem o ich sprzedaży, posiłkował się pan informacją poufną, ponieważ rynek nie wiedział, jak zachowuje się potencjalny inwestor.

Wskazywanie na tego typu dwuznaczności jest całkowicie nieuzasadnione. Po pierwsze, od wielu miesięcy informowałem rynek, przede wszystkim za pośrednictwem mediów, że w spółce ma się pojawić inwestor. Po drugie, podmiot ten formalnie nie zrezygnował z inwestycji w papiery Menga. To raczej inwestorowi, o którym mówię, powinna przyjrzeć się KNF.

Rynek jest zdania, że powinien pan na bieżąco, za pośrednictwem giełdy, informować, jak wygląda sytuacja z inwestorem.

Nie mam sobie nic do zarzucenia w tej materii. Jestem gotów odpowiedzieć na wszystkie pytania, które zada mi KNF, podkreślam dokładnie – na wszystkie.

Załamanie kursu zbiegło się z dymisją dwóch członków rady nadzorczej, w tym jej przewodniczącego. Przypadek?

Nie będę komentować tych decyzji. Tadeusz Piętka chce się zaangażować w nowy projekt, a Paweł Miller wskazuje na sprawy osobiste. Życzę kolegom powodzenia w dalszej drodze zawodowej.

Sprawy osobiste w kontekście obecnej sytuacji nie brzmią zbyt wiarygodnie. Stracili wiarę w pozytywne rozwiązanie kryzysu, w jakim znajduje się Kerdos?

Powtarzam, że nie wypada mi komentować decyzji zarówno Tadeusza, jak i Pawła.

Są pieniądze na bieżącą działalność drogerii?

Tak, w tym zakresie sklepy funkcjonują normalnie, chociaż ostatnio widzę spore problemy. Zarząd Dayli również rozmawia z inwestorami, którzy są pod dużym wrażeniem tego, co wydarzyło się przez ostatni rok w spółce i analizują wejście w nowy kapitał na poziomie samego Dayli.

Jakie ma pan oczekiwania wobec funduszy, które są w Kerdosie? Co musi się stać, żeby firma wyszła na prostą?

Ja widzę dużą szansę na porozumienie. W obecnej sytuacji przygotowujemy zwołanie walnego i wtedy akcjonariusze wybiorą nowych członków rady nadzorczej oraz zdecydują w temacie ewentualnego dokapitalizowania Kerdosa. Mam nadzieję, że fundusze zadeklarują również chęć wyłożenia odpowiednich pieniędzy, i – przepraszam za kolokwializm – zrzucą się. Ja również w takim przypadku położę swoją pulę na „stół".

Jak formalnie taka „zrzutka" miałaby wyglądać?

To nie będzie skomplikowane. Mam na myśli obligacje zamienne na akcje, cały proces może się zamknąć w dwa tygodnie.

Jaka kwota jest potrzebna, żeby Kerdos nie drżał przed zbliżającym się terminem wykupu obligacji oraz miał pieniądze za rozwój?

25 proc. tego, o czym rozmawiałem w Niemczech, czyli 5 mln euro.

Pieniądze z banku są alternatywą?

Zakładam, że dojdziemy do porozumienia. Jeżeli rozmowy zakończą się fiaskiem – podkreślam jednak jeszcze raz, liczę, że będzie inaczej – zwrócimy się do banków.

Co chciałby pan powiedzieć drobnym inwestorom, którzy widząc, że pan sprzedaje akcje, też ich się pozbywali?

Apelowałbym o spokój, bo to, co robią teraz, jest aktem paniki i działaniem na szkodę spółki. Zapewniam, że zrobię wszystko, żeby sytuacja się unormowała. Jeżeli fundusze zachowają się rozważnie, to widzę dużą szansę, żeby Kerdos wrócił na właściwe tory.

Fundusze zdecydują o losach Kerdosu

Kamil Kliniewski wykształcenie zdobywał w Niemczech. Na czele Kerdosu, a wówczas jeszcze Hygieniki, stanął w 2010 r. Pod jego ręką spółka przeszła transformację od producenta pieluch po firmę detaliczną. Na bazie upadłego Schleckera Kliniewski zbudował sieć drogerii Dayli. Podobną koncepcję rozwija również w Luksemburgu. Kerdos znalazł się jednak na zakręcie – problemem może być spłata obligacji o wartości 3 mln zł, które zapadają w marcu 2016 r. Jeszcze kilka dni temu Kliniewski dysponował pakietem akcji Kerdosu, które stanowiły 17 proc. kapitału spółki. Niespodziewanie sprzedał wszystkie walory, czego skutkiem było załamanie się notowań. Kliniewski twierdzi, że dotychczas nie czuł wsparcia ze strony funduszy, które są w akcjonariacie spółki. To właśnie od nich zależy w tej chwili dalsza przyszłość Kerdosu.

-tda

Handel i konsumpcja
Polacy szturmem ruszyli na zakupy w Black Friday
Materiał Promocyjny
Samodzielne prowadzenie księgowości z Małą Księgowością
Handel i konsumpcja
Zenon Daniłowski, prezes Makaronów Polskich: Dziś nie wprowadziłbym spółki na GPW
Handel i konsumpcja
Grupa CCC zarobiła prawie pół miliarda
Handel i konsumpcja
Studenac nie poszedł w ślady Żabki. Rynek IPO znów ma pod górkę
Handel i konsumpcja
Studenac nie podbił serc inwestorów
Handel i konsumpcja
Europejska sieć handlowa umożliwiła płatność kryptowalutami