Co gorsza, nowe papiery były wysoko oprocentowane i znaczna ich część (840 mln zł) zawierała destrukcyjną dla firmy możliwość przedterminowego wykupu już po trzech lub sześciu miesiącach, i to bez dodatkowych warunków.
Nie ulega wątpliwości, że to zarząd nieodpowiedzialnie zwiększył zadłużenie firmy, ale na całej linii zawiodła też rada nadzorcza, która do tego dopuściła. Jeszcze nie wiemy, czy nie miała dostępu do informacji, czy po prostu nie spełniła swojego zadania. Na tę drugą możliwość wskazuje wypowiedź szefa rady nadzorczej Kena Maynarda, który po nominacji na p.o. w połowie kwietnia stwierdził, że potrzebuje dwóch tygodni na zapoznanie się z sytuacją firmy. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że co najmniej jeden z ówczesnych członków rady nadzorczej o emisjach z opcją put z oprocentowaniem aż 10 proc. dowiedział się dopiero od jednego z inwestorów, któremu taką ofertę prywatnie przedstawił jego bankier.
Wygląda więc na to, że główny akcjonariusz GetBacku, czyli DNLD Holdings (konsorcjum funduszy private equity z Abrisem na czele), w zadziwiający sposób zaniedbał swoją spółkę, w której jego udział był wart aż 1,5 mld zł.
– Miałem okazję pracować w radach nadzorczych z przedstawicielami trzech różnych funduszy private equity. W każdej firmie ich aktywność znacznie wykraczała poza zwykły tryb pracy rady nadzorczej, czasami nawet nadmiernie. Normą było miesięczne raportowanie albo jeszcze częstsze – mówi Raimondo Eggink, doradca inwestycyjny i członek rad nadzorczych wielu spółek.
– Dobrze nadzorowana spółka nie staje się niewypłacalna w tak kuriozalnych okolicznościach jak GetBack. Wydaje się, że spółka nie wykonywała swoich obowiązków informacyjnych właściwie. Być może rada nadzorcza również nie była właściwie informowana – zastanawia się.