W trakcie kryzysu z 2008 r. wielu ludzi porównywało Baracka Obamę do Franklina Delano Roosevelta i widziało w nim polityka, który za pomocą fiskalnego pakietu stymulacyjnego będzie wyciągał USA z recesji. W trakcie ostatniej kampanii wyborczej ja z kolei miałem wrażenie, że Donald Trump przypomina Hueya Longa, populistycznego, demokratycznego gubernatora Luizjany z lat 30., który zyskiwał poparcie, głośno atakując establishment. Czy takie historyczne analogie mają sens?
Po wybuchu kryzysu z 2008 r. rzeczywiście stworzono fiskalne pakiety stymulacyjne. I były one silniejsze niż te z czasów Roosevelta, gdyż nasz rząd jest teraz większy niż wówczas. Pakiety te powstały przy wsparciu zarówno demokratów, jak i republikanów, a był w to zaangażowany również prezydent Bush, który zgodził się choćby na wsparcie finansowe dla producentów samochodów. Mieliśmy więc ponadpartyjny konsensus, że w czasie kryzysu trzeba fiskalnie stymulować gospodarkę. I to wielka różnica w porównaniu z czasami wielkiego kryzysu, gdy opinie na ten temat były ostro podzielone. Czy prezydent Trump przypomina Hueya Longa? Long był przede wszystkim zawodowym politykiem, gdy prezydent Trump był wcześniej głównie biznesmenem i osobowością telewizyjną. Trump jest też osobą lepiej poinformowaną w wielu sprawach, niż był Huey Long. Gdy myślę o prezydencie Trumpie, widzę raczej podobieństwa do Franklina Roosevelta i Lyndona Johnsona. Tak jak oni potrafi przedstawić wizję i być kochany przez tłumy, ale jeszcze nie wiemy, czy przy przepychaniu swoich inicjatyw przez Kongres wykaże się podobnymi umiejętnościami jak Johnson i Roosevelt.
Przyglądając się wizji propagowanej przez Trumpa, można zaobserwować również wiele analogii do Ronalda Reagana. Tak jak on mówi o potrzebie cięcia podatków, zmniejszenia biurokracji, obcinania regulacji. Ale też jak Reagan ma w swoim programie coś w rodzaju wojskowego pakietu stymulacji fiskalnej, czyli obiecuje duży wzrost wydatków na obronność...
Trump wierzy w fiskalną stymulację prawdopodobnie jeszcze bardziej niż prezydent Reagan. I tak jak Reagan wierzy w silne wojsko. Są więc pewne oczywiste podobieństwa. Prezydent Trump umieścił też silnych ludzi na stanowiskach regulacyjnych i na czele Departamentu Edukacji. Na sekretarza pracy nominował początkowo Andy'ego Puzdera, który jest biznesmenem, właścicielem sieci fast foodów. Wcześniej to stanowisko często przypadało działaczom związkowym. Trump jednak mianował na nie człowieka, który miał doświadczenie w zatrudnianiu ludzi i podejmowaniu decyzji w sprawie płac. Dla tej nominacji zabrakło jednak poparcia w Senacie. Odważnym posunięciem było również nominowanie na sekretarz edukacji Betsy DeVos, zwolenniczki bonów edukacyjnych. Nauczycielskie związki zawodowe nienawidzą zaś tych bonów, gdyż rodzice zmotywowani chęcią zapewnienia dobrej edukacji dzieciom mogą przenieść swoje dzieci do szkół prywatnych i płacić za nią bonami. W kwestii reformy edukacji Trump przypomina więc Reagana, podobnie jak w przypadku polityki regulacyjnej. Jego plan podatkowy przypomina mi zaś politykę obydwu prezydentów Bushów. Ten plan ma za zadanie zainspirować biznes. Wiele mówią o Trumpie jego nominacje. A on wybrał wielu klasycznych liberałów, ludzi uznawanych za „solidnych konserwatystów". Nie ma dużej krytyki w jego elektoracie na temat tych nominacji. Mianował on ludzi zaliczających się do dobrze wykształconych elit. Choć w kampanii wyborczej występował przeciwko elitom, to jednak był otwarty na to, by sięgnąć do elit przy wyborze kadr.
Jest pani autorką ciekawej biografii Calvina Coolidge'a, jednego z najmniej znanych amerykańskich prezydentów z zeszłego stulecia. Przypomina pani, że za rządów klasycznego gospodarczego liberała Coolidge'a (w latach 1923–1929) wzrost gospodarczy sięgał 4 proc. Czy jednak jest powód, by chwalić za to administrację tego prezydenta? USA przechodziły wówczas dziki boom kredytowy, a na giełdzie narastała bańka, która pękła w 1929 roku...