Wśród funduszy, które pobierają jedne z najwyższych opłat za zarządzanie, jest kilka AgioFunds TFI. Co myśli pan o pomyśle wprowadzenia 2-proc. limitu dla takiej opłaty?
Tak, rzeczywiście, trzy spośród 11 naszych funduszy dystrybucyjnych pobierają opłaty, które już w pierwszym roku objęłaby nowa regulacja. Jednocześnie fundusze te stanowią około 6,5 proc. naszych aktywów dystrybucyjnych, a więc relatywnie niewiele. Co sądzę o tym pomyśle? Po pierwsze uważam, że trzeba jasno zaznaczyć, że chociaż o kwestii limitowania stawek za zarządzanie często mówi się w kontekście wdrożenia MiFID II, to jednak ta ostatnia propozycja Ministerstwa Finansów, która wprowadziłaby 2-proc. limit, w ogóle z dyrektywy MiFID II nie wynika. Moje zdanie co do samego pomysłu regulacji opłat jest oczywiście negatywne. Nie dlatego, że idea niższych kosztów zarządzania jest zła, tylko dlatego, że metoda wdrożenia, bez uwzględnienia lokalnej specyfiki rynku, jest niewłaściwa. Ostatnio wdrażamy sporo różnych regulacji unijnych i łatwo tworzyć przekaz, że tego typu limitem dostosowujemy nasze prawo do unijnego, a to nieprawda. W uzasadnieniu tego projektu rozporządzenia minister pisze m.in., że w krajach UE opłaty za zarządzanie są sporo niższe niż u nas. Opłaty za zarządzanie tak, ale całkowite koszty uczestnictwa w funduszach już niekoniecznie. Oczywiście możemy uznać, że tamten model jest lepszy, ale niekoniecznie musimy go wdrażać na zasadzie „rąbania siekierką". Innym moim zdaniem groźnym zjawiskiem, które towarzyszy wdrażaniu unijnych dyrektyw, są nadregulacje, które pojawiają się niemal przy każdej okazji. W efekcie działalność na naszym rynku staje się o wiele trudniejsza niż w innych krajach UE. Mam tu cały czas przed oczyma przykład Luksemburga. Dlaczego tam regulator działa tak a nie inaczej, choć odwołuje się wciąż do tego samego prawa unijnego i dlaczego wszyscy tam pędzą ze swoim biznesem? Bo tam odpowiednik naszego KNF jest niemal uczestnikiem procesów biznesowych, który pomaga rozwiązywać problemy, ściągać biznes. De facto jest konsultantem biznesowym.
Dokąd zatem zmierza nasz rynek kapitałowy?
Wróćmy pamięcią do pierwszej połowy lat 90., czyli okresu po transformacji ustrojowej w Polsce i powstawania giełdy. W ciągu kilku lat nastąpił niezwykle burzliwy rozwój rynku kapitałowego i wysyp nowych instytucji tego rynku, szczególnie domów maklerskich, nieco później TFI. Rynek rósł i rosła infrastruktura. De facto byliśmy ewenementem na skalę europejską, „wyhodowaliśmy" swój własny przemysł finansowy, trochę tak samorodnie, trochę inaczej interpretując modele zachodnie. Koniec końców jednak ten rynek działał. Od czasu, kiedy wdrażamy kolejne regulacje i próbujemy na siłę wtłoczyć nasz rynek w ramy unijne w mojej opinii, robimy to bez wyczucia. To są dwa różne światy, których nie da się tak łatwo ujednolicić. Owszem, można, ale potrzebny jest okres przejściowy i wyczucie biznesowe we wdrożeniach. Tymczasem nowe przepisy ten rynek duszą. Proszę zauważyć, że dziś przywołane wcześniej domy maklerskie wg raportów samego KNF na działalności podstawowej ponoszą straty. Do niedawna TFI były miejscem względnego optymizmu, ale kolejne pakiety regulacyjne powodują, że TFI, szczególnie te niezależne, za chwilę znajdą się w sytuacji podobnej do branży maklerskiej. Jak tak dalej pójdzie, utrzyma się kilka TFI, które działają na wielką skalę, ze wszelkimi szkodami dla różnorodności, konkurencji i innowacyjności. Okres rozwoju polskiego rynku kapitałowego niestety minął, a normy unijne z pewnością nie są bodźcem do pobudzenia tego rozwoju na nowo. Dziś nasz rynek niesie coraz większy garb, który coraz mocniej mu ciąży. Jakieś dwa lata temu powiedziałem na jednej z branżowych konferencji, że następny kryzys nie będzie finansowy a regulacyjny, czyli że instytucje tak się ugną pod ciężarem regulacji, że nie będą w stanie efektywnie działać. I dziś to widać. Gospodarka rośnie w tempie 5-proc., a gdzie jest hossa na giełdzie? Jak wytłumaczyć to, że gospodarka rośnie tak szybko, a rynek kapitałowy jest w totalnym rozkładzie? Bo jest nadwerężony przez regulacje, instytucje stają się coraz słabsze, a inwestorzy mimo wysokich kosztów nadzoru nie mają zaufania do rynku. Nawiązując zaś do ostatnich głośnych wydarzeń, kiedy nie rośnie, nie rozwija się rynek publiczny, rośnie rynek poza regulacjami, na granicy prawa i poza nim.
Zastanówmy się przez chwilę, czy nowe regulacje, EMIR, MiFIR, MiFID II ochronią nas zatem przed „nowym GetBackiem"? Czy w ogóle ktoś kiedyś, kiedy będziemy mieli (oby nie) podobny problem, zweryfikuje, czy sprawdziły się regulacje, które tak gorliwie wprowadzamy? Czy raczej pojawi się hasło potrzeby nowych regulacji?