Wiadomo, że nic nie wiadomo – tak w największym skrócie można opisać sytuację, w jakiej znajduje się obecnie spółka windykacyjna GetBack. Związane z nią znaki zapytania ciągle się mnożą, kurs akcji nie może znaleźć dna, rentowności obligacji osiągają horrendalne poziomy, wyniki za 2017 r. wciąż nie zostały opublikowane, a walne zgromadzenie spółki, które miało zdecydować o dwóch emisjach akcji, wciąż nie zostało dokończone. Dlatego też rynek żywi się dziś głównie domysłami i plotkami. A dyskutować jest o czym. GetBack jeszcze nie tak dawno był jedną z jaśniejszych gwiazd naszego rynku. Jego czarowi dało się uwieść wielu jego uczestników. Dziś jednak z napięciem czekają oni na kolejne doniesienia ze spółki. Wszyscy zdają sobie sprawę, że w tym przypadku możliwy jest każdy scenariusz.
A miało być tak pięknie
GetBack na GPW zadebiutował w lipcu 2017 r. Od początku firma budziła jednak wiele emocji i kontrowersji. Na papierze wszystko wyglądało pięknie. Wyniki operacyjne i finansowe rosły jak na drożdżach, co doceniali inwestorzy. Z zachwytu nad spółką pieli także analitycy, którzy zaraz po debiucie masowo zaczęli wydawać pozytywne rekomendacje dla spółki. Konrad Kąkolewski, prezes GetBack, uzyskał wręcz status alchemika rynku, który czegokolwiek się dotknął, zamieniał w złoto. Na palcach jednej ręki można policzyć osoby, które już wtedy sugerowały, że model biznesowy oparty na agresywnych zakupach i finansowaniu się głównie wysoko oprocentowanymi obligacjami może strącić GetBack z nieba do piekła.
Ciężko wskazać jeden moment, kiedy rynek w końcu przejrzał na oczy i zaczął bardziej nastawiać ucha na krytyczne opinie na temat GetBacku. Wydaje się, że pierwszym sygnałem ostrzegawczym były informacje, jakoby windykator uzyskał nieuprawniony dostęp do bazy PESEL – NET. Firma co prawda odcięła się od tych doniesień, ale i tak niesmak pozostał. To zresztą wtedy JP Morgan jako pierwszy z domów maklerskich zawiesił rekomendację dla GetBacku. Pożar co prawda został ugaszony, ale jak się później okazało tylko na chwilę. Znów były bardzo dobre wyniki operacyjne, zapewnienia prezesa, że spółka ma się dobrze, ale z perspektywy czasu dziś brzmi to wszystko dla inwestorów jak ponury żart.
Do prawdziwego trzęsienia ziemi doszło na początku marcu tego roku, kiedy to spółka poinformowała, że chce wyemitować do 70 mln nowych akcji. Wydaje się, że głównym problem nie było jednak i nie jest to, że spółka chce pozyskać kapitał. Kłopot leży w tym, jak potraktowała ona akcjonariuszy. Wielkie emisje, które lekceważą inwestorów indywidualnych, a którzy to zaufali spółce, brak określenia ceny emisyjnej akcji, czy też chęć wypuszczenia nowych walorów przed publikacją wyników za 2017 r. sprawiły, że kurs akcji runął, a o GetBacku zaczęto mówić jako o potencjalnym bankrucie.
Dziś GetBack płaci słony rachunek za swoje postępowanie. Inwestorzy indywidualni wieszają na spółce psy. Walne zgromadzenie spółki, które rozpoczęło się 28 marca i do tej pory nie zostało skończone, przypomina tragifarsę. Niby udało się przegłosować pierwszą emisję prawie 20 mln akcji, ale co z tego – skoro dalej nie wiadomo, jaka będzie ostateczna cena emisyjna akcji (zarząd chce, aby było to nie mniej niż 10 zł, ale przy obecnym kursie rynkowym może się skończyć na pobożnych życzeniach), ani też to, kto obejmie nowe walory. Nadal nie udało się przegłosować drugiej emisji, zakładającej wypuszczenia 50 mln nowych walorów. Walne zgromadzenie spółki zostało przerwane do 17 kwietnia. Nie jest zresztą powiedziane, że wtedy uda się w końcu podjąć decyzję, a już tym bardziej trudno przewidzieć, jaka może ona być.