Według statystyk OECD, mierzących w państwach członkowskich przeciętną liczbę godzin przepracowanych przez jedną osobę zatrudnioną, osoby pracujące w Polsce znalazły się na zaszczytnym piątym miejscu. W Europie pod tym względem wyprzedzają nas jedynie pracownicy zatrudnieni w Grecji. W tej samej grupie 35 państw Polska znajduje się jednak na siódmym miejscu od końca pod względem wartości PKB per capita, wyrażonej w parytecie siły nabywczej walut.
Nie oznacza to jednak oczywiście, że Polacy pracują gorzej niż inne narody. Świadczy o tym chociażby skłonność unijnych pracodawców do zatrudniania pracowników z Polski, czy decyzje międzynarodowych koncernów, przenoszących produkcję do naszego kraju. Decyzje zagranicznych inwestorów o lokalizacji zakładów pracy nie są warunkowane samymi różnicami w kosztach pracy, ponieważ, po pierwsze, w takim przypadku korzystniej byłoby przenosić zakłady produkcyjne do państw o jeszcze niższych kosztach, a po drugie, podejmowane są one w perspektywie długookresowej, a w tej należy się liczyć z powolnym wzrostem kosztów pracy w Polsce. Różnica zatem między dobrą pozycją Polski w zestawieniu przeciętnego czasu pracy i nie najlepszą w rankingu wartości wytwarzanego bogactwa, pomijając stopy zatrudnienia w analizowanych państwach, wynika przede wszystkim z różnych wydajności pracy. Innymi słowy, ciężka praca wykonywana w naszym kraju nie przekłada się proporcjonalnie na jej wymierne efekty. Jedynie w trzech państwach należących do OECD wydajność pracy mierzona wartością dodaną wytworzoną w ciągu godziny pracy jest niższa niż w Polsce, a spośród europejskich członków tej organizacji wyprzedzamy jedynie Łotwę.
Relatywnie niska wydajność pracy w Polsce w dużej mierze jest konsekwencją dwóch czynników: stosunkowo niskiego zasobu kapitału oraz dalece niezadowalającego poziomu innowacyjności polskiej gospodarki. To one decydują bowiem o możliwości wytwarzania dóbr i usług o wysokiej wartości dodanej. Akumulacja kapitału jest jednak procesem powolnym. W kraju tak dużym jak nasz napływ kapitału z zagranicy nie może stać się wystarczającym źródłem jego zasobu, tym bardziej że napływ ten ograniczony jest międzynarodową konkurencją w przyciąganiu inwestycji, którą niestety często przegrywamy nawet z państwami z naszego regionu. Jednym z głównych sposobów zwiększenia wydajności pracy i wytwarzanego dochodu jest zatem wzrost innowacyjności gospodarki. Potwierdzają to statystyki zgromadzone przez OECD: grupa krajów o niskich dochodach na głowę jest tożsama z grupą państw przeznaczających najmniejszą część tego dochodu na badania i rozwój. Jedynie pięć państw członkowskich w tej organizacji najbardziej rozwiniętych krajów świata przeznacza mniejszą część swojego PKB na badania i rozwój niż Polska.
O wyjściu Polski z grupy krajów o niskich dochodach zdecydować powinno przede wszystkim takie ukierunkowanie lokowania kapitału, które wspierać będzie innowacyjność przedsiębiorstw. Nie chodzi tu wyłącznie o poziom nakładów badawczo-rozwojowych w działalnościach tradycyjnie uważanych za sektory wysokiej techniki, jak: farmacja, elektronika czy przemysł lotniczy. Równie istotne jest to dla wszystkich branż, które już obecnie, opierając się na posiadanych zasobach, zyskały silną pozycję konkurencyjną na rynku krajowym i globalnym. Istotne jest bowiem, by przewidywany w długim okresie wzrost kosztów pracy nie doprowadził do utraty tych rynków. Kluczem do trwałego i zrównoważonego wzrostu bogactwa jest zatem takie połączenie pracowitości polskich pracowników z czynnikiem innowacyjności, które sprawi, że wzrost wartości dodanej przypadający na godzinę wykonywanej pracy postępował będzie w całej gospodarce.